Choć Hugo Race odwiedził nasz kraj w związku ze swoją ostatnią, dość spokojną i stonowaną płytą, wiadomo było, że sam występ będzie o wiele mocniejszy, a utwory zagrane drapieżniej niż w wersji studyjnej. Tak też się stało. Od pierwszej chwili, gdy muzyk pojawił się na scenie, z głośników popłynęły bardzo głośne, jazgotliwe dźwięki gitar. Stanowiły one doskonałe tło dla niezwykle oryginalnego, niskiego, chrypliwego głosu wokalisty.
Na sam początek zabrzmiał „In The Pines” ze wspomnianej płyty. Z niej też pochodziła większość zagranego tego wieczoru repertuaru, m.in. melodyjny „Too Many Zeroes”, balladowy „Will You Wake Up”, surowy „Slow Fry” czy przepięknie zagrany „Serpent Egg”. Nie zabrakło również utworów z wcześniejszych płyt („Before The Flood”, „53rd state”), jak również tych, które Hugo nagrał wraz z grupą Dirtmusic („Sun City Casino” oraz energiczny „Running”).
Choć z początku muzyk był bardzo skupiony na swojej grze i sprawiał wrażenie osoby mocno zdystansowanej, to jednak z każdą minutą nawiązywał coraz lepszy kontakt z publicznością.
Gdy po ponadgodzinnym występie Hugo podziękował jeszcze raz za przybycie i zapowiedział ostatni utwór, wiadomo było, że na tym koncert się nie skończy. Przy głośnych oklaskach muzycy znowu sięgnęli po swoje instrumenty, grając na koniec jeszcze trzy utwory, co było mocnym zwieńczeniem całego występu.
Jak napisałem na początku, koncert miał bardzo kameralny charakter. Wpływ na to miało zarówno miejsce, w którym się odbywał, jak i kilkudziesięcioosobowa zebrana publiczność. Trochę zdziwiło mnie to, że nie pojawiło się więcej osób, jednak z drugiej strony dzięki temu atmosfera tego koncertu była dość wyjątkowa i ci, którzy przyszli, na pewno byli usatysfakcjonowani. Myślę, że również sam Hugo wraz z muzykami byli zadowoleni. Świadczyć o tym mogły nie tylko miłe słowa płynące ze sceny, lecz również te, które można było usłyszeć od nich samych już po koncercie w bezpośrednich rozmowach.
Hugo Race – Kraków, Klub Re, 13.05.2011
przeczytaj także - Hugo Race w Polsce!