Wypływa palący się tłuszcz, patrzcie, jak tłuszcz wypływa z tych biednych kobiet. Zarąbali ich maczetami, udusili lub zastrzelili. Señora była w ciąży… Był 26 kwietnia 1998 roku. Niedziela. Za opublikowanie między innymi tych zeznań na plebanii kościoła św. Sebastiana w stolicy kraju zamordowany został biskup Juan Gerardi. Motyw? Jako autor czterotomowego raportu, dokumentującego zbrodnie popełnione na dwustu tysiącach ofiar w czasie krwawej wojny domowej, toczącej się między partyzantami a oddziałami rządowymi, dwa dni przed śmiercią winą obarczył wojsko i powiązane z nim organizacje. Ceną ujawnionej prawdy stało się kolejne stracone w Gwatemali życie. Tropem tajemniczej zbrodni wyrusza grupa mężczyzn, zwanych Nietykalnymi. Wraz z nimi amerykański reporter, wierzący, że ostatnim aktem sztuki politycznego morderstwa stanie się triumf sprawiedliwości.

Książka Goldmana, urzekająca wnikliwością komentarzy i niebywałą drobiazgowością w przedstawianiu analizowanych faktów, jest przede wszystkim próbą zwrócenia oczu Zachodu na problemy kraju, który pozostaje ciągle poza głównym nurtem medialnej narracji. Mimo kulturowej obcości opowieść reportera o małym środkowoamerykańskim państwie wydaje się jednocześnie zaskakująco bliska. Goldman sugeruje, że cierpienie ofiar reżimu nie zmienia się wraz z szerokością geograficzną. To, z czym Europa borykała się w wieku XX, w Gwatemali ciągle jeszcze stanowi problem nierozwiązany. Dlatego też Sztuka politycznego morderstwa… jest nie tylko próbą znalezienia odpowiedzi na tytułowe pytanie, kto zabił biskupa.
Jest bowiem także dziennikarskim głosem, upominającym się o znalezienie winnych wielu podobnych zbrodni. Lista oskarżonych wciąż pozostaje niepełna.

Goldman uwodzi przede wszystkim przejrzystością języka. Jego opowieść przybiera formę spójnie skonstruowanej mozaiki faktów. Te zaś – jak się zdaje – obchodzą się bez zbędnego ciężaru autorskiego komentarza, same z siebie przemawiają do czytelnika w sposób sugestywny i prowokacyjny. Rekonstrukcja dokonanej przed laty zbrodni przedstawiona zostaje przez reportera w sposób niemal bezprzymiotnikowy. Swe zadanie upatruje Goldman w porządkowaniu pozyskanych informacji, przedstawianych kolejno czytelnikowi w formie spójnej opowieści. Zaangażowanie manifestuje w sposób w pełni profesjonalny, sytuując się zawsze po stronie prawdy, nigdy zaś konkretnego bohatera. Dlatego też czytelnik do końca utrzymywany jest w niepewności, na werdykt „winny – niewinny” przychodzi mu czekać niemalże do ostatnich stron książki. Sztuka politycznego morderstwa... jest więc czymś więcej, niż tylko reportażem politycznym. To dziennikarski kryminał, w którym skupiły się wszystkie najistotniejsze cechy gatunku.

Goldman zręcznie prowadzi czytelnika przez zawiłości narracji. Przez świat, w którym bohaterowie nigdy nie mówią od kropki do kropki – ich wypowiedzi są ciągle przerywane, podważane, kontestowane. Zapewne dlatego analizy reportera nigdy nie zatrzymują się na spojrzeniu z zewnątrz. Autor wprowadza czytelników do prywatnego życia bohaterów, do ich mieszkań, sypialni, korespondencji. Wszystko to, by dać odbiorcom możliwość samodzielnego sklejania faktów: podążania śladem autorskich rekonstrukcji, ale wyciągania z nich własnych wniosków. Goldman to mistrz charakterystyki pośredniej. Unika opisu wprost, zapewne po to, by ustrzec się przed zarzutami stronniczości czy subiektywizmu. Dlatego też, zamiast pisać o usposobieniu głównego podejrzanego w zbrodni – wikarego Maria – otwiera przed czytelnikiem drzwi do jego pokoju:

W (…) szafie było sześćdziesiąt koszul, większość albo od Ermenegildo Zegny, albo szyta na zamówienie w Londynie; dwanaście skórzanych kurtek; dwanaście par włoskich butów; dwadzieścia par spodni i piętnaście swetrów, wszystkie z metkami sławnych projektantów (…). W pokoju znajdowała się opatrzona autografem oprawiona fotografia pięknej kobiety, którą okazała się „matka chrzestna” ze święceń (...). Znaleziono też fotografie Baloo [pies księdza – przyp. E.Ż.] z erekcją.


„Mówiąca” przestrzeń na stałe wpisuje się w Goldmanowską grę niedopowiedzeń. To z niej odbiorca wnioskuje o prawdzie. Nie zaś z kakofonicznego zbioru zeznań poszczególnych podejrzanych, permanentnie podważających nawzajem swoje wersje wydarzeń.

Reportaż jest także hołdem złożonym ludziom wierzącym w prawdę. Podpalane domy prokuratorów, zastraszani sędziowie, mordowani brutalnie członkowie ich rodzin na stałe wpisują są w krajobraz Goldmanowskiej Gwatemali. W katalogu kilkudziesięciu nazwisk znaleźli się jednak dziennikarze i prawnicy gotowi poświęcić osobiste szczęście w imię sprawiedliwości. Nawet jeśli ceną byłaby polityczna emigracja. Reporter pokazuje, że znalezienie odpowiedzi na tytułowe pytanie jest dla nich sprawą o charakterze nie tyle partykularnym, ile uniwersalnym – pozwalającą wskrzesić sprawiedliwość w rzeczywistości, gdzie prawo jest już tylko martwą literą.

Siła Goldmana tkwi w przede wszystkim w polifoniczności tekstu, przemawiającego do czytelnika głosami wielu bohaterów. Główna myśl reportażu daleka jest od dychotomicznej klasyfikacji na „złych i dobrych”. Autorowi udało się pokazać Gwatemalczyków jako społeczeństwo niemonolityczne, w którym lęk, nienawiść i ludzkie słabości są w dużej mierze pochodną okoliczności i źle prowadzonej polityki. Sztuka politycznego morderstwa… nie jest z pewnością wyłącznie zachodnią diagnozą problemów społeczeństwa Gwatemali. Jest przede wszystkim świadectwem bólu, w jakim rodzi się młoda demokracja. W drugiej połowie XX wieku. Przy otwartych ze zdziwienia oczach społeczności międzynarodowej.

Francisco Goldman, Sztuka politycznego morderstwa, czyli kto zabił biskupa
przeł. Janusz Ruszkowski
Czarne, 2011