Już w pierwszym rozdziale bohaterowie Grena okazali się po prostu — autentyczni. Tropiąc historie pojawiających się i znikających bywalców paryskiego schroniska, wciąż zadawałam sobie pytanie, jaką rolę odgrywa w nim Roman Gren. Jako opiekun przytułku oraz narrator — relacjonujący fantastyczne opowieści — ciągle wydawał się bowiem przezroczysty, zlewał się z otoczeniem niczym kameleon.

Zaskakujące, w jaki sposób Gren potrafi przedstawić niezwykłe i nieprawdopodobne wydarzenia, które od czasu do czasu przytrafiały mu się podczas pracy w schronisku, jednocześnie wtapiając je w monotonny rytm codziennych obowiązków, takich jak podawanie śniadania, poranne pobudki czy nocny dyżur w biurze schroniska. To właśnie na tle tej szarej i zwykłej codzienności wyeksponowane są niezwykłe wydarzenia. W tej rzeczywistości świąteczną atmosferę jest w stanie wywołać opiekun schroniska, który niespodziewanie odnalazł w lodówce torebkę czekoladowych ciastek. W takich chwilach brudni, agresywni i aroganccy bezdomni zamieniają się w grzeczne dzieciaki, które cierpliwie, z nieśmiało wyciągniętymi przed siebie rączkami, czekają na upragnione ciastko-niespodziankę. Z kolei pod kwitnącym nieopodal schroniska kasztanem w księżycowej poświacie stali bywalcy przytułku opowiadają pozornie banalne historyjki. Opowieść o łzach radości zaobserwowanych u słonicy, której udało się odzyskać – wydobyte z przepaści przez ludzi – małe słoniątko, w ustach bezdomnego nabiera głębszego znaczenia. Można traktować ją jako parabolę opowiadającą o człowieku, który nigdy nie powinien tracić nadziei, że jego los się odwróci, który, choć wydaje mu się to niemożliwe, wciąż powinien czekać na cud. To czekanie wypełnia francuskim kloszardom czas od świtu, kiedy opuszczają schronisko, do późnej nocy, gdy znów, oszołomieni alkoholem, pukają do jego drzwi.
Czasem urozmaicają sobie czas opowieściami o burzliwej przeszłości. Zadziwiające, ile sprzecznych wersji życiorysów usłyszał Gren, pracując w przytułku. To właśnie wyobraźnia oraz duże ilości alkoholu pozwalają bezdomnym wytrwać w tej piekielnej bezczynności i monotonii.

Z jednej strony Schronisko stanowi zatem zapis indywidualnych spotkań i rozmów Grena z bezdomnymi, wyłania się z nich panorama ludzkich dziwactw, słabości i przyzwyczajeń, które musi tolerować „przezroczysty” i niemy opiekun. Bywalcy noclegowni równie szybko pojawiają się, jak i znikają, więc słuchacz nie może być pewien, że przerwana rozmowa zostanie kiedykolwiek dokończona. Każdy z opisanych w książce bezdomnych ma jednak w sobie coś, co sprawia, że Gren zapamiętuje krótką chwilę spotkania. W jego pamięci każda z tych postaci jest bohaterem jednego fragmentu i nigdy nie zleje się z resztą bezdomnych. W tych epizodach występują oprócz Francuzów ludzie różnych narodowości, choćby Arabowie, Polacy, Algierczycy czy też Włosi. Panorama jest zatem całkiem barwna.

Z drugiej strony zaś fragmenty rozmów i spotkań z bezdomnymi są zapisem procesu dopasowywania się człowieka do sytuacji i warunków, które oferuje schronisko i zgromadzona w nim społeczność. Nie jest to jednak typowe studium upadku, staczania się człowieka, ale zapis jego aklimatyzacji. Gren uświadamia czytelnikowi, że nawet czysty, schludnie ubrany człowiek prędzej czy później przejdzie w schronisku metamorfozę. Czyste ciało i ubranie staje się w schronisku symbolem przeszłości, ostatnią nitką łączącą bohatera z fragmentem życia, w którym czuł się komuś potrzebny. Okazuje się, że jednym z ze zmartwień stałych bywalców paryskiej noclegowni jest fakt, iż po śmierci ich anonimowe ciała, zamiast na cmentarz, trafią do Instytutu Anatomii. Bohaterowie książki przestają być bezimienni tylko dzięki zbudowanej przez Grena narracji, dzięki jego wspomnieniom. Wydaje się, że swoim zachowaniem, fantastycznymi opowieściami czy też wyglądem próbują odróżnić się od innych kloszardów i zwrócić na siebie uwagę słuchacza. Opisane w Schronisku postacie chcą być oryginalne, żeby przestać być anonimowe, żeby na chwilę zaistnieć we fragmencie pamięci drugiego człowieka, żeby zostawić po sobie choćby tak nikły ślad, jak koślawo zapisany na papierze wiersz.

Wiedzą jednak, że ich los jest nieodwracalny, że nie ma powrotu. Nawet korzystna propozycja wyjazdu na wakacje do nadmorskiej miejscowości nie jest w stanie zmienić ich przyzwyczajeń:
Zarząd Schronisk „Pomost” dzierżawił w Bretanii dom wypoczynkowy i jacht. Każdy z bezdomnych – byle tylko figurował na liście Pogotowia – mógł z nich skorzystać przez parę dni w roku. Musiał tylko podpisać zobowiązanie, że nie tknie przez ten czas alkoholu. Owa obietnica trzeźwości okazała się – dla wielu – przeszkodą nie do pokonania. (…) Lista chętnych świeciła więc pustkami.
Gren opisuje dalej, że jeśli któryś z bezdomnych jakim cudem decydował się na taki wyjazd, nigdy nie udawało mu się zdążyć na pociąg. Zazwyczaj bowiem po drodze zatrzymywał się na chwilę na ławce, żeby pogadać z kolegami i wypić butelkę taniego wina. Po takim incydencie pojawiał się w schronisku pod fałszywym nazwiskiem i od początku zaczynał kreować nową tożsamość.

Książka Romana Grena to także zlepek kontrastujących ze sobą historii, które ujawniają, że osobowość człowieka, bez względu na sytuację, pozostaje skomplikowana i indywidualna. Poznajemy w niej piękną kobietę, której uroda oślepia całą społeczność paryskiego schroniska. Opiekun odwozi ciężarną dziewczynę do szpitala. Po urodzeniu dziecka kobieta dzwoni do Grena i prosi go, by przywiózł jej pozostawione w przytułku lekarstwa. W ten sposób autor odkrywa, że piękność jest chora na AIDS. Gren zaskakuje czytelnika tą informacją i zostawia go z własnymi myślami bez zdania komentarza. W takim miejscu jak Grobowiec — jak autor nazywa schronisko — może istnieć jedynie piękno chwilowe, które szybko zastąpi brzydota i cierpienie. Tutaj urodziwa kobieta pewnej nocy zastąpiona zostanie przez milczącego, zwiniętego w kłębek karła. Szczera rozmowa z kolei niespodziewanie przemieni się w bójkę. Schronisko pokazuje, że człowiek, który raz przekroczył próg przytułku, już do końca będzie do niego wracał. Odtąd jego egzystencję będzie można zamknąć w pustej plastikowej walizce na kółkach (atrybut jednego z bohaterów) lub – jak to  uczynił Roman Gren — w niewielkim, dwustronicowym rozdziale książki. W powieści kontrastują ze sobą jednak nie tylko postaci, ale przede wszystkim wytwarzane przez nie opowieści i języki, które opiekun nie zawsze potrafi rozszyfrować i zrozumieć. Czytelnik uwiedziony przez surrealną atmosferę — w której, jak na obrazach Magritte’a, oparty na koncepcie malarski żart przekazuje głęboką filozoficzną prawdę o człowieku — nie wie, czy jest uczestnikiem ludzkiej komedii, czy też tragedii. Być może dlatego do przedstawionych przed Grena historii doskonale, jak się wydaje, pasuje warzywny żart-parabola, w której określił swój los pewien alkoholik: „Z kiszonego ogórka nie da się zrobić świeżego”. A może się mylę? Sprawdźcie sami, konsumując tę powieść. Ja ze swej strony życzę: „na zdrowie!”

Roman Gren, Schronisko
Czarne, 2011