Niby mamy do czynienia z fabułą; narracja, będąca melanżem kilku wzorców gatunkowych, trzyma całość w ryzach, ale to nie intryga – wzorowana zresztą do pewnego stopnia na pięknym filmie Duviviera _U schyłku dnia_ – jest najmocniejszą stroną dzieła. Stanowi jedynie pretekst, stwarzając odpowiednie sytuacje dla obserwacji z gruntu dokumentalnych. Oscylowanie pomiędzy fabułą a dokumentem widać już w czołówce filmu, gdzie w pierwszej kolejności z imienia i nazwiska wymienieni zostają aktorzy, którzy kreują zmyślenie, na ich barkach spoczywa obowiązek udźwignięcia zapisanej w scenariuszu historii.
Pierwsze skrzypce gra Jan Nowicki (zasłużony laureat nagrody na festiwalu w Gdyni) w roli doskonale odpowiadającej jego emploi – zblazowanego, cynicznego gwiazdora z problemem alkoholowym, który przybywa tylko na chwilę do skostniałego „sanatorium”, a w rezultacie wprowadza do hermetycznego świata ruch i ożywcze zamieszanie, podejmując się reżyserii Fausta z udziałem emerytowanych aktorów.
Natomiast do plejady znakomitych aktorów starszej generacji biorących udział w filmie odnosi się jedynie określenie „mieszkańcy Domu Aktora Weterana w Skolimowie”. Możliwe, że słusznie, bo celem dzieła jest sportretowanie zbiorowości. Kamera z każdej charakterystycznej twarzy, z każdej miny i gestu pragnie wyczytać przeszłość i zapytać o teraźniejszość. O metafory przemijania nietrudno, są na wyciągnięcie ręki. Jeden ze znakomitych polskich tancerzy i choreografów Witold Gruca poruszający się przy pomocy balkonika, Fabian Kiebicz usiłujący tańczyć pomimo choroby Parkinsona, sceniczne makijaże nadające aktorkom farsowego wyglądu...
Jacek Bławut przyznał na pokazie prasowym, że równie mocno, co scenariusz, interesowali go sami ludzie, był ich po prostu ciekaw. Pozostawał otwarty na to, do czego może zaprowadzić zainscenizowana scenka. Właściwy materiał kręcił podczas prób, by uzyskać spontaniczny efekt, zaś później światła włączał po to, by pozwolić artystom „zagrać” zgodnie z ich wyobrażeniem. Ślady takiego sposobu filmowania owocują zabawną irytacją diwy – Ireny Kwiatkowskiej, która rozkłada z rezygnacją ręce, bo nie uzyskała od reżysera instrukcji. W innej scenie widzimy, jak gra wprost do kamery, zwabiona przez nią niczym ćma odblaskiem świecy. Bławut tymczasem dystansuje się do koturnowości i umowności spektaklu, rejestrując jej popis z innego kąta widzenia.
Tu dochodzimy do drugiego aspektu dzieła – przenikania się życia i sztuki. Bohaterowie sprawiają wrażenie, jakby ciężko było im odróżnić, gdzie kończy się jedno, a zaczyna drugie. Podtrzymywanie iluzji stało się dla wielu sposobem na ocalenie. Nie umiejąc zaakceptować procesu starzenia się Róża (Beata Tyszkiewicz) zamyka się w więzieniu własnej komnaty, by przy ściemnionym świetle kontemplować stare fotografie. Pełen kurtuazji romans z jednym z mieszkańców domu stanowi ucieczkę w oswojony rytuał przed autentycznym uczuciem i zaangażowaniem.
Pieczołowite kreowanie swego wizerunku, przywdziewanie maski, a w końcu pozostawanie w roli także poza deskami sceny – czyż nie jest to udziałem każdego człowieka i nie równa się z tłumieniem pierwotnej życiowej energii? W tym wypadku wręcz przeciwnie. Finałowa sekwencja, gęsta od symboli za sprawą plastycznego wyrafinowania i aranżacji infernalnej przestrzeni (Faust ma swą premierę w więzieniu, przed rozjuszonymi osadzonymi), przynosi nieoczekiwane wyzwolenie. Zarówno kiedy Wienczysław Gliński zaburza koherencję tekstu Goethego, inkrustując go z potrzeby serca... monologiem Hamleta, jak i wówczas, gdy Beata Tyszkiewicz mruga porozumiewawczo okiem, decydując się nie wypełnić przewidzianej dla siebie roli... A zatem eviva l’arte!
Trudno w tym kontekście nie zauważyć, że zespolenie sztuki i życia przybiera charakter autotekstualny, wychodząc poza ramy świata przedstawionego. Postać grana przez Jana Nowickiego jest w jakimś stopniu alter ego Jacka Bławuta, który swoim pomysłem umożliwił mieszkańcom Domu Aktora powrót do zawodu. I chwała mu za to, warto młodej widowni przypomnieć, że polska kinematografia ma głębokie korzenie. Jeszcze nie wieczór, poza funkcją konsolacyjną, o której informuje tytuł, pełni również rolę epitafium dla odchodzącej generacji i świata, który już stał się martwą kartą historii. Warto pamiętać, że w filmie nie zdążyli zagrać Lidia Wysocka, Leon Niemczyk i Gustaw Holoubek, zaś dla Fabiana Kiebicza i Wieńczysława Glińskiego był to występ ostatni.
Najpiękniejsza w tym filmie nie jest wcale scena, którą Jan Nowicki nie bez kozery nazwał oskarową i która z pewnością ujmie wielu za serce – Danuta Szaflarska tańcząca ze swym filmowym mężem Fabianem Kiebiczem w zamglonym parku, wśród szelestu jesiennych liści. Większą siłę wyrazu ma pozbawiona blichtru bezsilność kobiety, która musi pogodzić się z odejściem najbliższego człowieka. Na co dzień podejmuje cierpliwy wysiłek zmagania się z jego zawodną pamięcią, choć wie, że niedługo zupełnie utraci kontakt z chorym. W rozmowie z księdzem Orzechowskim zwierza się ze swoich wątpliwości – jest zmęczona pielęgnowaniem męża, jego niedołęstwo irytuje ją i zarazem staje się przyczyną rozpaczy. To bolesne słowa, ale odarte z sentymentu, ludzkie. Cieszy mnie, że Bławut nie wybrał łatwiejszej drogi i wyważył proporcje między prawdą ekranu a nieco skromniejszą prawdą codzienności.
Jeszcze nie wieczór
reżyseria: Jacek Bławut
scenariusz: Jacek Bławut, Jacek Piotr Bławut, Stanisław Józefowicz
biorą udział: Jan Nowicki, Nina Andrycz, Sonia Bohosiewicz, Ewa Krasnodębska, Irena Kwiatkowska, Bożena Mrowińska, Zofia Perczyńska, Anna Grażyna Suchocka, Danuta Szaflarska, Teresa Szmigielówna, Beata Tyszkiewicz i inni
zdjęcia: Wojciech Staroń
montaż: Jarosław Kamiński, Jacek Bławut
muzyka: Tomasz Stroynowski
scenografia: Jacek Turewicz
kraj: Polska
rok; 2008
premiera w Polsce: 15.05.2009
Film Polski
Foto: Film Polski