„Jak mamy żyć” to zbiór opowiadań, wcale nie powieść. A więc od razu na wstępie rozczarowanie. Opowiadania wydają się umniejszać rangę książki i autora, czyniąc z niego nieomal debiutanta, pukającego nieśmiało do wrót Literatury, nie zaś dojrzałego pisarza. Tak na książkę, którą planowała przeczytać, reaguje bohaterka Fikcji, jednego z dziesięciu opowiadań składających się na zbiór Zbyt wiele szczęścia. W tym kontekście, jak i w kontekście całej twórczości samej Alice Munro, znanej jako autorka niemal wyłącznie opowiadań, słowa te wydają się ryzykowne, autoironiczne i prowokacyjne, zwłaszcza gdy zauważymy, że na okładce, zaraz pod tytułem, wydawca przypomina, że kanadyjska pisarka jest laureatką Międzynarodowej Nagrody Bookera. Jednak Munro nigdy nie odebrała tej nagrody za najlepszą książkę. W 1980 roku jej opowiadania znalazły się w finale, ale zwyciężyła powieść Williama Goldinga, zaś nagroda z 2009 roku, którą chwali się wydawca, rzeczywiście zbiegła się w czasie z wydaniem Zbyt wiele szczęścia, ale została przyznana za całokształt twórczości. Bez względu jednak na to, czy uda mi się zweryfikować powszechną opinię, że „długość ma znaczenie”, postaram się czytać ostatnią książkę Munro, czerpiąc z niej przyjemność.
Tytułowe i zarazem najdłuższe opowiadanie opisuje ostatnie dni życia Zofii Kowalewskiej, rosyjskiej matematyczki i pisarki polskiego pochodzenia, która dyplom zdobyła w Niemczach, uznanie we Francji, a w Szwecji jako jedna z pierwszych kobiet na świecie uzyskała stopień profesora. Munro skupia się na pasji, determinacji i sile, które pozwoliły Zofii uciec z całkowicie męskiego świata dziewiętnastowiecznej Rosji, wykroczyć poza narzucane biografiom kobiet kulturowe scenariusze i dorobić się międzynarodowego uznania. Życie Kowalewskiej wiązało się z nieustanną walką o to, by być uznawaną za kobietę wyjątkową: niezwykle uzdolnioną, o nieprzeciętnym umyśle, a zarazem czarującą i piękną. Tylko jako wybitna kobieta była kimś. Jako „kobieta po prostu” byłaby nikim. W tym życiu – jak sugeruje Munro – nie było jednak miejsca na normalność, spokój i miłość. O tę ostatnią bohaterka też walczy, ale na tę walkę – być może najważniejszą – zabrakło jej czasu: niespodziewanie umiera, niedługo przed ślubem, który miał ją uszczęśliwić. Jej ostatnie słowa brzmią: zbyt wiele szczęścia.
W opowiadaniu tym zawierają się podstawowe tematy podejmowane w pozostałych: choroba, śmierć, poczucie straty i krzywdy, zdominowanie przez mężczyzn, tęsknota, zazdrość, pragnienie miłości, szczęścia i spokojnego życia, próba ogarnięcia własnej przeszłości. Tak jak inne kończy się, nim czytelnik zdąży je rozwiązać, nim zrozumie, o czym ono tak naprawdę opowiada. Jak bowiem należy interpretować ostatnie słowa bohaterki? Zbyt wiele spotkało ją szczęścia, by życie mogło je udźwignąć, czy też ona za wiele szczęścia wymagała od życia, za dużo z niego czerpała? Opowiadanie to wyróżnia się też na tle innych, bo rozgrywa się w XIX w.
Czytelnik opowiadań Munro od razu wpada w środek akcji i zastanawia się, co się wydarzyło, czego nie ułatwiają ani skąpe wyjaśnienia, ani zaburzona chronologia. Autorka nie tylko rozpoczyna swoje opowiadania in medias res, ale też niejednokrotnie kończy je w co najmniej niespodziewanym momencie, przez co czytelnik raz jeszcze musi zweryfikować swoje przeświadczenia, zastanowić się, kto jest najważniejszym bohaterem opowiadania, dla kogo ta historia ma fundamentalne znaczenie i jakie, skoro nie o same wydarzenia tu chodzi, ale o ich psychiczne pokłosie.
Opowiadania z tego zbioru opisują niemal wyłącznie historie kobiet. Bohaterki muszą zmierzyć się ze swoją przeszłością, pogodzić się z jakimiś wydarzeniami, przejść do porządku dziennego nad tym, co nie daje im spokoju, przepracować żałobę, by móc powrócić do życia, z którego zostały wyrwane przez nagłą stratę. Tym, co pomaga poradzić sobie z emocjami, często jest powtórzenie – kompensujące okazuje się opowiadanie o trudnych wydarzeniach, otarcie się o śmierć, jej bliskie doświadczenie czy też odegranie, jak w opowiadaniu Wolne rodniki.
Gdy jest się dzieckiem, każdego roku stajemy się kimś innym. Najlepiej można to zauważyć jesienią, kiedy dzieci wracają do szkoły, rozpoczynają naukę w następnej klasie (…). Właśnie wtedy zmiany są najbardziej widoczne. Później nie widać ich już tak wyraźnie, choć upływu miesięcy i lat nic nie powstrzyma. Na długi czas przeszłe wydarzenia pozostają za nami (…). Przeszłość nie tyle znika, ile traci znaczenie. I raptem następuje przełom – to, co minęło, wraca, przyciąga uwagę, a nawet wymaga zaangażowania, podjęcia jakichś działań, choć przecież nic już się nie da zrobić. Przeszłości w żaden sposób się nie zmieni, ale bez względu na to, jaka by ona nie była, można się z nią pogodzić. To spoglądanie na swoją przeszłość z dystansu, niejako z drugiego brzegu, przypominające postawę autobiograficzną, jest charakterystyczne dla wszystkich opowiadań ze zbioru Zbyt wiele szczęścia. Towarzyszy mu, a zarazem je uzasadnia, wszechobecna w tej książce starość.
Dramatycznym wydarzeniom towarzyszy powrót przeszłości, którą na nowo trzeba przemyśleć. Życie, które składa się z trudnych do pogodzenia okresów, bo co chwilę stajemy się kimś innym, nagle staje się dostępne w całości i pozwala się sprowadzić do jednego losu, wyrazistej sekwencji składającej się w całość, uchwycić w wydarzeniach, jakie, choć nie zawsze łatwe, są naprawdę ważne. Coś tu się przecież wydarzyło. Każdy ma w życiu zaledwie kilka takich miejsc, a może tylko jedno – to, gdzie coś się naprawdę wydarzyło. Wszystkie inne schodzą na plan dalszy. Jednak by zrozumieć, co było rzeczywiście istotne i co ich ukształtowało, bohaterowie muszą nabrać do swojej historii dystansu, który Munro zawsze im zapewnia. Ich historie nie zawsze są dla czytelnika przejrzyste i czasem trudno dociec, jak i dlaczego właśnie one zaważyły na ich losie, jednak choć nie wiemy, co dzieje się w głowach bohaterów, wydaje się, że ostatecznie oni doskonale z tym życiem sobie radzą. W zakończeniach wielu z tych opowiadań bohaterowie w często niejasny sposób zyskują satysfakcjonujący ich spokój i pewność. Na starość osiągają świadomość losu, który przypadł im w udziale, rozumieją wybory, jakich dokonali, i zdają sobie sprawę z ich konsekwencji, które ponieśli zarówno oni sami, jak i inni. Są świadomi tego, że mogło być inaczej, ale i tego, że zostali przez swoją przeszłość ukształtowani i należy się z tym pogodzić, a nawet uznać ją za wartościową – przekonaniu o własnej śmiertelności i ostateczności wyborów towarzyszy ich akceptacja.
Bohaterowie Munro są starzy, czuje się też, że stara jest autorka książki. Ta dominująca perspektywa człowieka doświadczonego, pogodzonego z losem i zaczynającego go rozumieć, odbija się w stylu narracji. Opowiadaniom o niejednokrotnie dramatycznych wydarzeniach towarzyszy emocjonalna oszczędność, albo nawet chłód. Na pewno nie wynika to z pisarskiej nieumiejętności oddawania emocji, bo w wielu miejscach Munro pokazuje, że język jak najbardziej stoi po jej stronie i że potrafi go plastycznie kształtować. Ten dystans, mówienie o rzeczach trudnych tak, jakby zdarzyły się wieki temu, i perspektywa, w której zawikłane życia mimo wszystko układają się w jakiś porządek, mogą się również nie podobać, zwłaszcza tym, którzy życie traktują jako żywioł.
Poszczególne opowiadania są kunsztownie zaprojektowanymi całościami, ale i zbiór można spróbować traktować jako całość. Niejasny żywioł opowieści, nadwyżka sensu, sugerująca jakąś tajemnicę, to, czego może brakować w historiach bohaterów, pojawia się między opowiadaniami (które fabularnie nie mają ze sobą nic wspólnego). W kolejnych opowiadaniach powtarzają się pewne motywy, tyle że zrekonfigurowane, pojawiają się postaci o podobnych cechach, ale w innych, często znacząco zmienionych, relacjach – to wszystko zaczyna niepokoić i każe postawić pytanie, czy cały zbiór nie jest próbą opowiedzenia jednej historii, która jednak za każdym razem umyka. Na początku rzucają się w oczy ogólnikowe podobieństwa sytuacji, jak związek bohaterów żyjących w domu na przedmieściu, pod lasem, gdzie małżeństwo rozpada się w, wydawałoby się, najmniej oczekiwanym momencie. Bohaterowie całej serii mają podobne cechy, często opisywani są dokładnie tym samym językiem, ale wchodzą ze sobą w zupełnie inne – sprzeczne – relacje. Później dostrzega się powracające postaci, jak mąż-despota czy tajemnicza kobieta – trochę odklejona od rzeczywistości, nonszalancka, o włosach koloru cukierków toffi, która fascynuje mężczyzn i zagraża kobietom. Te podobieństwa są bezdyskusyjne, ale trudno jednoznacznie określić ich znaczenie. Nie sposób w końcu nie zauważyć obsesyjnie powracającego motywu alkoholu, czy alkoholizmu – pojawia się w każdym tekście i zawsze jest wyraźnie wyeksponowany, choć nie pełni żadnej wyraźnej funkcji w strukturze znaczącej opowiadania. Choć taka lektura wydaje się inspirująca, książka tylko do pewnego momentu jej sprzyja i raczej nie pozwala budować na tej podstawie kolejnych poziomów interpretacyjnych, a szkoda, bo te niejasne podobieństwa ciekawsze są od samych opowiadań.
Zbyt wiele szczęścia jest książką starej pisarki o starych kobietach. Opowiada o trudnych historiach, z którymi bohaterki w różny sposób sobie radzą; w ostateczności zawsze wymaga to od nich akceptacji własnego losu i siebie w swojej zwyczajności. Postacie Munro nie walczą o to, by zapisać się na kartach historii, by być kimś ważnym i czegoś dokonać, choć presja ta często jest na nie wywierana. Pisarka, jak się zdaje, sugeruje, że przeżycie własnego życia i akceptowanie go takim, jakim jest – najczęściej skomplikowanym i trudnym – samo w sobie wydaje się czymś wielkim. Co z jej poczuciem własnej wartości? Czy powinna stracić dobre mniemanie o sobie? Ale zaraz. Kot się cieszy, że znowu ją widzi. Na sekretarce nagrało się kilku przyjaciół. Odgrzewa sobie porcję lazanii.
Trudne doświadczenia, zazdrość, śmierć, starość i zwyczajność – te kategorie dobrze opisują Zbyt wiele szczęścia, książkę, która z pewnością nie każdego porwie, bo opisane w niej historie mogą się wydawać zbyt odległe i – paradoksalnie – pozbawione życia. Próba lektury tego zbioru jako całości niepokoi i stwarza nowe perspektywy, jednak jej możliwości są ograniczone. To, że jest to książka dobrze zrobiona i przemyślana, nie budzi wątpliwości. Jednak rodzą się w głowie ciche pytania, które trochę wstyd zadać: czy dystans, perspektywa podsumowująca i zamykająca życie jako całość mogą się spodobać również młodszym czytelnikom, zostać przez nich zrozumiane i uznane za autentyczne? Czy nie jest to książka dla starców, którzy przy herbacie mogliby przerzucić stron kilka, nie nadwerężając serca nadmiarem emocji?
Alice Munro, Zbyt wiele szczęścia
przeł. Agnieszka Kuc
WL, 2011