Właściwie większość zarzutów wobec tamtego komiksu, wypadałoby powtórzyć i w tym przypadku. Talentu do satyrycznej karykatury Similakowi odmówić nie sposób. Ze swoją nieco staroświecką i paradoksalnie mało komiksową, mniej narracyjną, a bardziej ilustracyjną kreską, w takiej roli sprawdza się bardzo dobrze. Pełnometrażowy album, nie będący sekwencją pasków, tworzących spójną opowieść, jak miało to miejsce w choćby przypadku Siedmiu tygodni Januarego N. Misiaka, brutalnie obnaża jednak wszystkie niedostatki warsztatu Similaka. Małe zróżnicowanie planów, na których często kuleje kompozycja, niemal zupełny brak stopniowania napięcia pomiędzy planszami czy niechęć do grania szczegółem sprawiają, że lektura W cieniu gwiazdy szła mi bardzo opornie.
Rozbicie fabuły na mniejsze, luźno ze sobą powiązane epizody nijak nie pomaga.

Z drugiej strony warto docenić świadomą stylizacją na komiksy z lat pięćdziesiątych, widoczne inspiracje stylem Wacława Drozdowskiego. Świetnym patentem jest również charakterystyczne, tintinowskie rozgraniczenie między głównym bohaterem, a otaczającym go światem. Dzięki temu, za pośrednictwem autorskiego alter ego, czytelnik może „być” w komiksie. To prosty, ale bardzo efektowny chwyt i aż dziw, że tak niewielu współczesnych twórców z niego korzysta. Nie sprawia to jednak, że przebijanie się przez kolejne strony jest przyjemne i łatwe. Czy jednak warto?



Similak daje czytelnikowi kawałek swojego życia. Nie mogę nie doceniać wartości takiego gestu, ale W cieniu gwiazdy brakuje tej siły, którą ma na przykład Na szybko spisane (nie będącej stricte autobiografią). Nieliczne momenty naprawdę wzruszają (historia z koniem), inna odstraszają parafialnym patriotyzmem, ostentacyjną antyradzieckością czy czerstwym humorem. A nad wszystkim unosi się jakiś nieokreślony komiksowy duch dalekiej przeszłości - naiwnych, prostych historyjek obrazkowych, mocno ograniczonych możliwości. W przeciwieństwie do pracy łódzkiego satyryka, to raczej Osiedle swoboda przejdzie do historii polskiego komiksu. Śledziu, wiarygodnie i w uniwersalnej perspektywie, ujął  obraz pokolenia wychowującego się na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych, przy tym nie można odmówić Osiedlu walorów czysto artystycznych.

Moim zdaniem, choć oczywiście mogę się mylić, o W cieniu gwiazdy za kilka lat nikt nie będzie pamiętał. Z jednej strony słusznie, a z drugiej szkoda. Bo przy całej czytelniczej ambiwalencji, wszystkich formalnych nieporadnościach, opowieść Similaka do mnie dotarła. Jeśli chodzi o poprzedni album, emocjonalnie przeszedłem obok całej historii. W tym przypadku było inaczej, autorowi udało się mnie dotknąć. A to już coś.


W cieniu gwiazdy
Zygmunt Similak
Wydawnictwo Roberta Zaręby
12/2010