Piotr Sterczewski: Teraz, gdy rozmawiamy [21 grudnia 2010], ciągle trwa całkowite zaćmienie księżyca. Prawdopodobnie widziałeś je. A czy myślisz, że Grim [komiksowa postać z satyrycznych komiksów Hallgrímura Helgasona] byłby czymś takim zainteresowany?

Hallgrímur Helgason:
Tak, myślę, że byłby zainteresowany, ale nie robiłby z tego dużej hecy. Pewnie by jakoś zażartował. Nie byłby pod dużym wrażeniem.

Porozmawiajmy więc chwilę o Grimie. Oczywiście jego imię to nawiązanie do Twojego, jest mniej więcej w tym samym wieku, co Ty, podobnie wygląda, ale wydaje mi się, że mówienie o nim jako o Twoim alter ego to pewnego rodzaju klisza. Jakie są naprawdę Twoje relacje z Grimem. Na przykład, czy Grim robi i mówi rzeczy, których Hallgrímur z jakiegoś powodu nie chce zrobić i powiedzieć?

Tak, myślę, że masz rację, Grím jest jakimś moim wewnętrznym ego, ale może mówić to, czego ja bym nie chciał. Tworząc go, znalazłem sobie taką małą postać, przez którą mogę się wyrazić, ale wszystko będzie na niego. A ja będę wolny i niewinny. Można tak na to spojrzeć.

Ten związek trwa już 15 lat, od 1995 roku. Zastanawiam się, czy Grim nie wchodzi w drogę innym Twoim postaciom; to znaczy, kiedy masz jakiś pomysł, czy myślisz o tym, czy powinno to być coś dla Grima, a może na przykład dla postaci z powieści? A może on jest tak specyficzny, że nie ma takich wątpliwości?
Odkąd zaczęliśmy, miałem mnóstwo pomysłów, ale one wszystkie wydają się przyporządkowane od samego początku: to jest pomysł na powieść, to pomysł na sztukę teatralną, to pomysł na scenariusz, to na obraz, to pomysł dla Gríma, to pomysł do artykułu w gazecie... To się nie miesza. Wszystko jest dość jasne. Może raz czy dwa wziąłem pomysł od Grima i umieściłem w powieści albo z powieści dla Grima, ale pomyślałem, że to niewłaściwe. Staram się tego unikać.

Skutki kreppy, krachu ekonomicznego dla islandzkiego społeczeństwa są teraz szeroko opisywane. Jakie według Ciebie będą skutki kryzysu dla islandzkiej kultury, a szczególnie dla literatury? Jak myślisz, co się zmieniło od 2008 roku?
Oczywiście jest więcej rzeczy, o których możemy pisać, mamy poczucie, że żyjemy w historycznych czasach. Myślę, że to był duży zastrzyk energii dla dziedzin twórczych, to nie było złe dla literatury, bo teraz mamy więcej tematów. Po krachu wszystko wydaje się inne: to, jak się pisze, jak się myśli, wszystko w Islandii dzieli się teraz na przed kryzysem i po kryzysie. Ludzie, jak sądzę, zmienili się. Ogólnie rzecz biorąc, myślę, że kreppa nauczy nas pokory, dojrzalszego zachowania. Ona była efektem boomu ekonomicznego, ale z kolei boom był skutkiem niewłaściwego postępowania, chciwości. Ludzie byli coraz bardziej chciwi, podekscytowani rzeczami, dawali się im uwodzić.

A jak zmieniła się pozycja pisarza w społeczeństwie?
Myślę, że pozycja pisarza w Islandii zawsze była silna. Może w latach przed krachem pisarz był w cieniu biznesmena i bankiera, ale teraz wraca do łask, bo ludzie są bardziej skłonni słuchać pisarzy. I bardziej cenią teraz stare, dobre rzeczy, jak opowieści, literatura, poezja. Wcześniej ludzi zajmowała bankowość, pieniądze, przedmioty, ale wracamy do bardziej tradycyjnych islandzkich wartości, a literatura jest jedną z nich. Myślę więc, że pozycja pisarza jest trochę silniejsza teraz, po krachu.

Czy pisarze są teraz bardziej polityczni, stali się krytykami społeczeństwa, administracji?
Tak, wcześniej nie mieliśmy wielu społecznych krytyków, a po kryzysie wszyscy nimi zostali. Mamy sto tysięcy blogerów, wszyscy pisarze są nagle polityczni, wszystko się zmieniło. To było trochę sztuczne, ale moim zdaniem pożyteczne, bo wcześniej każdy trochę się obawiał wyrażać swoje opinie, z wyjątkiem tych, którzy stale agitowali za poszczególnymi partiami.

A czy postać taka jak Grim mogłaby się stać polityczna? Czy Grim jest krytykiem systemu?
On na swój sposób jest polityczny, ale raczej w głębszym sensie. Krytykuje nasz sposób życia i skłania nas do kwestionowania codziennej egzystencji, niezbyt politycznie w tradycyjnym rozumieniu tego pojęcia, ale bardziej w egzystencjalnym, głębszym rozumieniu. On jest głębszy niż polityk.

W Islandii pojawił się teraz bardzo ciekawy i specyficzny przypadek takiego łączenia i mieszania roli artysty i polityka. Mam na myśli Jóna Gnarra, obecnego burmistrza Reykjaviku [Jón Gnarr to znany komik, który założył Najlepszą Partię (Besti flokkurinn) i po satyrycznej kampanii wyborczej wygrał wybory samorządowe w Reykjaviku]. Co myślisz o tej postaci?
Myślę, że to ciekawe, ale nie jestem zbyt optymistyczny w kwestii tego, czy okaże się pożyteczne. Wyobrażam sobie siebie w polityce, ale to nie byłoby właściwe.
Nie sądzę, żeby artyści mogli być dobrymi politykami, bo mają tendencję do bycia egocentrykami. My, artyści, lubimy siebie wyrażać, lubimy tworzyć różne rzeczy, ale ja na przykład nie znoszę spotkań, słuchania innych ludzi, wypracowywania kompromisów, czytania raportów, sporządzania dokumentów, wszystkich tych niewiarygodnie nudnych rzeczy, które są ceną, jaką on [Jón Gnarr] będzie musiał zapłacić za tę funkcję. Byłem tym trochę rozczarowany, bo oczywiście cała sprawa zaczęła się jako żart, mistyfikacja. Po krachu ludzie nie mieli już żadnego zaufania do polityków i wtedy pojawiła się znikąd ta nowa siła polityczna – Jón Gnarr z tymi wszystkimi swoimi ludźmi. On nigdy wcześniej nie zajmował się polityką. Pomyślałem, że wykorzystuje, wyzyskuje tę sytuację, zobaczył okazję dla siebie, wiedział, że ludzie są sfrustrowani i niezadowoleni. W pewien sposób uczepił się tego i zdobył dla siebie fotel burmistrza. Oczywiście to zabawna sprawa i interesująca sytuacja, ale muszę powiedzieć, że nie jestem pod wrażeniem.

Jak więc skończy się ten żart? Czy Najlepsza Partia to tylko meteor czy też przetrwa dłużej?
To zależy od Jóna Gnarra, od tego, czy naprawdę będzie umiał się tego trzymać i kontynuować to przez pełne cztery lata. Myślę, że mógłby uformować własną partię, która wyewoluowałaby w większy ruch, poważną siłę polityczną. To byłoby w porządku. Ale jeśli nie wytrzyma, jeśli się znudzi i podda, to jestem przekonany, że cała sprawa upadnie, bo to on rozdaje tam karty: to wszystko opiera się na kulcie jego osoby. I to również krytykuję, bo nie lubię kultu jednostki w polityce. Myślę, że to niebezpieczne, a to jest klasyczny przypadek czegoś takiego. Gnarr to nie jest zły facet, ale trochę za bardzo skupia się na sobie, robi [o sobie] film [Gnarr] i tak dalej... To wszystko dotyczy jego samego, a to trochę za bardzo przypomina kulty jednostki, które widzieliśmy w Europie. A to niedobrze.

W jednym z wywiadów stwierdziłeś, że jednocześnie kochasz Islandię i jej nienawidzisz. Spędziłeś całkiem sporo czasu za granicą, pracując jako malarz i studiując. Co myślisz o tym teraz? Często masz poczucie, że Islandia jest mała, zamknięta i peryferyjna?
Tak, chyba odczuwam to coraz bardziej, bo teraz życie w Islandii jest trudne i będzie takie jeszcze przez jakiś czas. Teraz jest tu szczególnie dużo gniewu i frustracji, a nie jest dobrze mieszkać w kraju, w którym wszyscy przez cały czas są zagniewani. Kiedy oglądasz wiadomości albo otwierasz gazety, ciągle ktoś krzyczy, jest zdenerwowany, sfrustrowany, a kiedy przeglądasz strony internetowe, wszyscy są sarkastyczni i pesymistyczni. Mnóstwo, mnóstwo ciemności i gniewu, wszystko jest czarne, więc mógłbym pomyśleć o wyprowadzce. Ale to byłoby jak opuszczanie okrętu, rozumiesz, wyskakiwanie z łodzi w czasie sztormu, to byłoby chyba trochę jak zdrada Islandii. Myślę, że zostanę.

Myślisz o tym także w sensie artystycznym? W czasie spotkania na Uniwersytecie Islandzkim powiedziałeś, że w pierwszych islandzkich recenzjach nikt nie zauważył dość oczywistych odniesień do Hamleta w Twoim 101 Reykjavík i dopiero brytyjscy krytycy je dostrzegli. Nie masz czasem wrażenia, że inne kraje byłyby lepsze dla Ciebie jako artysty?
Tak, Islandia to bardzo mały kraj, i... ograniczony, czasem można się tu czuć klaustrofobicznie, czasem ma się ochotę stąd uciec i w pewnym sensie to właśnie robię, bo moje książki są tłumaczone na inne języki. Myślę, że zagranica daje mi więcej możliwości wyrażania siebie, bliżej przygląda się moim dziełom, więc mam pod tym względem szczęście. Moje książki są czasem silnie krytykowane, na przykład ostatnia, Poradnik domowy kilera [Hallgrímur wypowiada tytuł po polsku], nie została tu dobrze przyjęta, ale dobrze poradziła sobie za granicą. Oczywiście to trochę przygnębia, kiedy książka dostaje złe recenzje... Ale potem dostaje się drugą szansę i można pisać dalej.


Wygląda na to, że lubisz postaci outsiderów, wielu z Twoich bohaterów można tak określić. Najpierw jest Hlynur, bezrobotny facet z syndromem Piotrusia Pana [bohater 101 Reykjavík], później bohater Rokland, który pochodzi z prowincji i próbuje zrobić rewoltę w Reykjaviku, teraz Toxic [bohater Poradnika domowego kilera] i oczywiście Grim...


Jestem zafascynowany outsiderami, bo ich historie są ciekawsze niż te zwykłych ludzi i dzięki nim mogę nakreślić portret społeczeństwa, który jest jaśniejszy, prostszy, bardziej przemawia do czytelnika. Mogę w pewnym sensie bardziej odsłonić wady społeczeństwa poprzez tych outsiderów. Poza tym być może to islandzka tradycja: sagi opowiadają głównie o outsiderach.



Zatem co na przykład Toxic może powiedzieć o współczesnej Islandii? Dlaczego wybrałeś taką postać, zawodowego zabójcę bałkańskiego pochodzenia?

Pomyślałem, że potrzebuję kogoś, kto byłby przeciwieństwem księdza, więc mafioso, zabójca okazał się doskonały. Nie potrafię tego tak naprawdę wyjaśnić; przyszedł mi do głowy ten pomysł i pomyślałem, że jest naprawdę dobry i daje dużo możliwości. Trudno wyjaśnić własne postaci. To jak pytać kogoś: dlaczego wszystkie twoje dzieci są blond? Nie da się tego kontrolować. Postaci po prostu przychodzą do mnie, rodzą mi się, nie mogę zrobić nic innego, jak tylko się nimi zaopiekować.

Niektóre z Twoich postaci nawiązują do znanych figur europejskiej literatury, tak jak Hlynur do Hamleta albo bohater Rokland, który jest pewnego rodzaju Don Kichotem. A czy czasem wyobrażasz sobie inne literackie postacie spacerujące po dzisiejszym Reykjaviku?
Widzę dookoła mnóstwo Lady Makbet.

Naprawdę? Dlaczego Lady Makbet?
Chodzi o ambicję. Mamy teraz otwartą sytuację i każdy stara się wyjść na niej jak najlepiej, wyciągnąć dla siebie jak najwięcej.

Byłeś niedawno w Polsce, zostałeś zaproszony do Warszawy na weekend kultury islandzkiej. Nie wiem, czy to był Twój pierwszy pobyt w Polsce...
Trzeci.

Polska to dla Ciebie kraj raczej egzotyczny, czy dostrzegasz jakieś połączenie albo podobieństwa między Polską a Islandią?
To ciekawe, bo oczywiście Polska jest dalej niż Niemcy i Skandynawia, ale jakoś czuje się pewne podobieństwo między Islandią a Finlandią, Polską, mniejszymi krajami... To podobieństwo jest gdzieś w mentalności. Trudno to wyjaśnić. Może to fakt, że byliśmy okupowani przez inne państwa, więc mamy podobne trudne doświadczenia. I chociaż jesteście bardzo dużym narodem, nie sprawiacie wrażenia, jakbyście tak o sobie myśleli. Z kolei my jesteśmy bardzo małym narodem. Ale lubię Polskę, to czarujący kraj, w pewnym sensie skromny, musisz w niego wejść głębiej, to nie jest tak, że krzyczy i domaga się uwagi. Ale tak, czuję się tam dobrze.

Czy odniosłeś wrażenie, że zainteresowanie Polaków islandzką kulturą jest większe niż w innych europejskich krajach? Na przykład polskie tłumaczenie Twojej najnowszej książki ukazało się jakieś pół roku temu, a angielskie jeszcze nie wyszło.
Tak. Oczywiście, łączy nas to, że Polacy są największą mniejszością na Islandii, mamy bezpośrednie loty z Keflavíku do Warszawy. Ale powinniśmy poświęcać temu więcej uwagi. Polacy, którzy są tutaj, to głównie robotnicy, zwykli, ciężko pracujący ludzie, nie są elitą ani intelektualistami. Połączenie na tej płaszczyźnie, jak również polityczne, jest bardzo słabe i powinniśmy zrobić więcej w tej sprawie.

Chciałbym porozmawiać o literackim dziedzictwie Islandii. Mam na myśli przede wszystkim sagi, a następnie Halldóra Laxnessa, noblistę, prawdopodobnie najbardziej wpływowego islandzkiego pisarza XX wieku. Jak myślisz, w jaki sposób ten wpływ działa teraz? Pisarze zmagają się z dziedzictwem literackim czy je akceptują?
Nie jesteśmy obciążeni tradycją, sagami, raczej czujemy się z nimi dobrze. To daje nam twardy grunt, na którym możemy stanąć. Jesteśmy raczej szczęśliwi z tego powodu, nie tak, jak na przykład we Włoszech: kiedy rozmawia się z włoskimi artystami, wydają się przytłoczeni renesansem, wszystkimi wielkimi mistrzami. W Islandii tak nie jest, raczej jesteśmy dumni z bycia częścią tradycji. Piszemy dalej. Teraz nawet ludzie częściej patrzą trochę wstecz, pracują z historycznymi źródłami. Dużo młodych pisarzy, na przykład dwudziestosiedmio-, ośmioletnich, zachowuje się jak starcy: chodzą do bibliotek, grzebią w jakichś naprawdę nieprzystępnych historycznych dokumentach i robią z tego powieści. Więc myślę, że związek teraźniejszości z przeszłością układa się u nas szczęśliwie.


101 Reykjavík to bez wątpienia kontrowersyjna i prowokacyjna książka, na pewno trudno zaakceptować to, co Hlynur [bohater-narrator] mówi i robi. Ale upłynęło już trochę czasu, odkąd została opublikowana i zastanawiam się, czy w islandzkiej kulturze jest jeszcze dużo obszarów tabu i czy pisarze mogą jeszcze je przekroczyć? Całkiem popularne są teraz na przykład książki Hugleikura Dagssona [autora komiksów przepełnionych czarnym humorem], a trudno mi sobie wyobrazić kogokolwiek bardziej politycznie niepoprawnego niż on.

Myślę, że na polu politycznej poprawności wszystko jest już wykorzystane, Hugleikur dowiódł, że tutaj można żartować ze wszystkiego i ludzie nie czują się obrażeni. Ale według mojego doświadczenia jest jednak kilka świętych rzeczy w Islandii, których nikt nie powinien kwestionować. I są to rzeczy bardzo dziwne, jak na przykład angielska piłka nożna...


Naprawdę? Dlaczego angielska piłka nożna?
To jest jak świętokradztwo, kiedy krytykujesz Manchester United albo Arsenal i fakt, że ludzie spędzają więcej czasu z tymi zespołami niż z własnymi dziećmi... Inne takie rzeczy to muzyka pop, festiwal Eurowizji... Atakowałem to wszystko w mojej książce Rokland (niedługo wyjdzie film na jej podstawie) i niektórych bardzo to zezłościło. Zatem dalej istnieją słabe punkty, które pisarz może wykorzystywać.

Robienie sobie żartów z instytucji, takich jak państwo, religia, wygląda tutaj na codzienny zwyczaj...

Myślę, że ludzie teraz bardziej obawiają się państwa i właśnie tak dają temu wyraz. W Islandii nie jesteśmy zbyt religijni, więc można wykorzystywać te tematy bez żadnych skandali. Ale pewnego razu napisałem książkę o Halldórze Laxnessie... i to był skandal [chodzi o książkę Höfundur ÍslandsAutor Islandii].  A to dlatego, że Halldór Laxness jest tu świętą postacią. Nie atakowałem go, nawet w pewien sposób oddawałem mu szacunek, ale ludzie odebrali to inaczej – jakby nikt nie miał prawa go nawet dotknąć. To był skandal, pojawiały się głosy, że posunąłem się za daleko. Tak więc czasem pisarz czuje, że nie wolno mu czegoś zrobić.

Kto jest Twoim ulubionym islandzkim artystą w tym momencie? Albo kogo uważasz za najbardziej obiecującego? Jest ktoś, kogo śledzisz?

Jest jeden malarz, którego naprawdę lubię, czasem kupuję jego prace, nazywa się Helgi Þórsson. Myślę, że jest wielu więcej takich jak on, ale nie mam czasu, żeby naprawdę śledzić wszystkie trendy. Wiele rzeczy dzieje się w sztukach plastycznych, także w muzyce i designie. Może mniej w teatrze, ale teatr był zawsze jakby trochę z tyłu i nie jestem nim zafascynowany. Raczej interesuję się młodymi artystami wizualnymi.

Kiedy myślisz o swoich różnych polach działalności artystycznej, czy masz jakąś ich hierarchię? Myślisz o sobie głównie jako o pisarzu, czy nie próbujesz rozdzielać tych dziedzin?
Jako o pisarzu, oczywiście, jestem w dziewięćdziesięciu procentach pisarzem. A potem rysownikiem – to świetna zabawa, podoba mi się to.

Jakie są Twoje plany artystyczne? Pracujesz teraz nad czymś?
Próbuję teraz skończyć dużą historyczną powieść. Wyjdzie jesienią, we wrześniu. Było z nią mnóstwo pracy, jestem naprawdę zmęczony, ale muszę wytrwać, aż będzie gotowa. To historia o starej kobiecie, która leży w garażu w Reykjaviku, czeka na śmierć i myśli o całym swoim życiu, więc to opowieść o niej, a także o tym, jak przeżyła wojnę w Europie.

Robisz w myślach notatki o tej zmianie związanej z kryzysem? Myślisz o napisaniu o tym powieści?
Myślałem o tym, ale to dość trudne. Bo właściwie wszyscy teraz piszą TĘ powieść. Gazety są jej pełne każdego ranka. Ten gość uciekł od długów, tamten trzyma mnóstwo pieniędzy na Karaibach, ten okradł bank, którego sam był właścicielem... Wszyscy o tym mówią i wszyscy piszą tę powieść. Trzeba będzie znaleźć nowe, świeże podejście do tego. Myślę, że najpierw musi upłynąć trochę czasu, żeby można było napisać o tym z dystansu. Będzie więc kolejna książka w międzyczasie: najpierw ta powieść, którą teraz piszę, potem jeszcze jedna, a potem może ta o kryzysie. Ale nigdy nie wiadomo.

Jest już jakieś dzieło, które w jakiś sposób odpowiada na tę sytuację, a wydaje Ci się interesujące? Jakaś dobra książka albo film o tym, co się stało?
Były już ze trzy filmy, ale żaden nie był naprawdę dobry. Napisano też kilka książek... Ale myślę, że ciągle czekamy na tę naprawdę ważną. Najlepszą powieścią na ten temat jest jak dotąd raport komisji śledczej. Ma jakieś dziesięć tomów i dwa tysiące stron. Opisuje to, co doprowadziło do krachu, jak postępowali bankierzy i politycy. Wszyscy to czytali. Przeczytałem bodaj jeden tom, ale na całość nie miałem czasu.


Hallgrímur Helgason recytuje swój wiersz o kryzysie ekonomicznym







Strona internetowa Hallgrímura Helgasona