Le Quattro volte można z jednej strony, na poziomie najprostszym, traktować jako na poły etnograficzny dokument o rodzinnej wiosce reżysera, inkrustowany fabularnymi anegdotami: opowieścią o ostatnich dniach starszego pasterza kóz, następnie zagubionej małej kózce, która odłączyła się od stada i skryła pod wielkim świerkiem (chyba), następnie o tymże drzewie ściętym na okoliczność święta w górskim miasteczku, a potem wykorzystanym do produkcji węgla. Anegdotami okraszonymi dodatkowo humorem à la Jacques Tati, jak w scenie z psem stojącym na drodze procesji. Można też dostrzec kontemplacyjną historię o naturalnym następstwie życia i śmierci, a nawet o reinkarnacji. Wszakże niemal od razu po odejściu pasterza jesteśmy świadkami narodzin kolejnego bohatera filmu – białej kózki. Tak postrzegane dzieło Frammartino stałoby więc na antypodach wizji Gaspara Noé z Wkraczając w pustkę (2009), przede wszystkim formalnie, ale i pod innymi względami.
Noé wraz z finałowymi narodzinami swojego bohatera (pierwszymi – w formie retrospekcji – czy może ponownymi?) kazał nam odczytywać przyjście na świat jako wkroczenie w pustkę okrutnego świata, także wcześniej nie szczędząc dosyć mrocznych wizji rzeczywistości i losów Oscara. U Włocha świat nie jest pogrążony w metafizycznej entropii, wszystko zdaje się mieć swoje miejsce i porządek. Nawet ogromny głaz w majestatycznym milczeniu przyglądający się transportowi drzewa. Śmierć staruszka nie jest ukazana jako zdarzenie kulminacyjne czy nadmiernie tragiczne, zaburzające porządek rzeczywistości. Kozy zyskują nowego opiekuna, jedno życie się kończy – drugie zaczyna. Wszystko pokazane jest sub specie aeternitatis. Akcja – jeśli o takiej można mówić – zatacza krąg, powracając do obecnego już na początku obrazu wypalania węgla, który w finale ulatuje w niebo w postaci dymu, a jednocześnie ogrzewa mieszkańców. W tej rzeczywistości wszystko i każdy ma swoją funkcję. Brzmi to niezmiernie sielankowo, lecz takie wrażenie – harmonijnej błogości i spokoju, wywołuje seans Le Quattro volte.

Film niesie ze sobą także refleksje czysto kinowej natury. Stylistyczny minimalizm Frammartino jest przywołaniem niemal pierwotnego stanu kina, opartego wyłącznie na obrazie, konstrukcji wizualnej (zdjęcia i scenografia), bez pomocy słów. W recenzjach pojawiają się także uwagi o oderwaniu od perspektywy antropocentrycznej, oddaniu głosu oraz funkcji narracyjnej zwierzętom i naturze, bez nadawania im ludzkich cech, emocji i motywacji celem identyfikacji widza. Tym samym dzieło włoskiego reżysera wpisuje się, po części, w coraz silniejszą tendencję minimalistyczną, obecną u twórców latynoskich (Lisandro Alonso, Carlos Reygadas), frankofońskich (bracia Dardenne, Bruno Dumont) oraz w najnowszym kinie rumuńskim. Czy ta skłonność będzie prawdziwą rewolucją we współczesnym kinie? (Bo upieram się, że 3D nią nie jest, a już na pewno nie na poziomie filmowego języka). Powiem od siebie: oby.



Le Quattro volte

reżyseria i scenariusz: Michelangelo Frammartino,
zdjęcia: Andrea Locatelli,
montaż: Benni Atria, Maurizio Grillo,
występują: Giuseppe Fuda, Bruno Timpano, Nazareno Timpano,
kraje: Włochy, Niemcy, Szwajcaria,
rok: 2010,
czas trwania: 88 min,
premiera: 18 lutego 2011 (Polska), 16 maja 2010 (Świat),
Stowarzyszenie Nowe Horyzonty


Iwo Sulka – filmoznawca, rocznik ’85. Interesuje się kinem amerykańskim i europejskim. Filmowe gusta lekko konserwatywne, acz otwarte na nowe propozycje. Opublikował artykuł na temat Darrena Aronofsky’ego w trzecim tomie Mistrzów kina amerykańskiego, a także recenzje i inne teksty na łamach e-splotu oraz na blogu „Salaam Cinema!”

Tekst pochodzi z blogu Autora.