Ta część literatury, w obrębie której lokować można rozmaite warianty Pamiętnika narkomanki, wyznania uzależnionych od wszelkich używek czy aktywności, a także książki-świadectwa przebytych chorób, także psychicznych, wydaje się dość jednoznacznie kierowana do konkretnych grup odbiorców. Zdarza się, że efekt jest silniejszy, a grono odbiorców znacznie szersze, niż można by się tego początkowo spodziewać. Podobnie może się zdarzyć także w przypadku filmu, co udowadnia niedawna Sala samobójców Jana Komasy. Wracając jednak do literatury – wielką popularność tego rodzaju książek wśród nastolatków postrzegać wypada w kategoriach fenomenu społeczno-kulturowego. Potwierdzają jego istnienie choćby w internetowe świadectwa lektur, a mam tu na myśli nie tylko fora i blogi, na których wpisów na ten temat jest mnóstwo, ale także na przykład stronę Pamiętnika narkomanki na Facebooku, „lubianą” przez ponad 31 tysięcy użytkowników. W przypadku takiej literatury (oczywiście nie chcę tu tym samym sprowadzać wszelkich jej odmian do jednego typu; to raczej konieczne uproszczenie) względnie mniej istotne wydaje mi się analizowanie jej walorów literackich, które często zwyczajnie nie występują, ale zwrócenie uwagi na nieco inne aspekty.

Karolina Otwinowska dokładnie wie, dlaczego pisze kolejną książkę na ten sam temat, jak także ona ma się przysłużyć – zarówno jej, jak i czytelnikom: Przelewając myśli na papier, od dawna przeżywam duchowe katharsis i czuję, że omawiane problemy już mnie praktycznie nie dotyczą.
Większość dziecięcych objawów odeszła wraz z wydaniem pierwszej książki. (…) Egzemplarz książki to jak fragment mojego zarazka. Wirusy choroby oddawałam ludziom, a sama zdrowiałam
. Jest to podstawowa funkcja tej książki, która, jak już wspominałam – jest formą terapii, jej uzupełnieniem albo poszerzeniem. Zbudowana została z osobistych zapisków i wspomnień, prób autoanalizy, a także z przytaczanych wiadomości wymienianych z przyjacielem-trenerem, zwanym Pytonem. W nich właśnie dzieli się wszelkimi obawami, szeroko odnosi do pisanej książki, zdaje sprawozdania z bieżących postępów w osiąganiu właściwej diety i tak dalej. Pyton jest jej powiernikiem, mobilizuje ją (choć jego odpowiedzi nie są przytaczane – jest to ewidentne) do podejmowania wysiłku. W pozostałych częściach, w których bardzo wiele miejsca poświęca autorka wspomnieniom z dzieciństwa, próbuje i zdać relację z rozwoju wydarzeń i tego, jak rozwijała się choroba. Nie to jednak wydaje mi się najistotniejsze – najważniejszym jej celem jest dotarcie do siebie samej – odzyskanie „ja”. Pisząc wspomnienia czy też pamiętnik, autorka jest w wielu kwestiach bardzo pewna siebie, pewna swojej „metody” i swoich przekonań. Czy słusznie – orzec będą w stanie z jednej strony wypowiadający się na forum jej strony, z drugiej zaś psychiatrzy czy psychologowie. Czytamy na przykład:
Od dawna sądzę, że mam bardzo głęboki wgląd w stan własnej psychiki i w 90% uznaję, że prawidłowo odczytuję podświadome refleksje. Czasem mam jedynie problem z ich wyrażaniem i wypowiadaniem szczerze na głos. Wstydzę się. Dużo łatwiej przelać myśli do komputera, książki, na pustą kartkę.
 
Z tego, co wyczytać można z wpisów na stronie autorki – Otwinowska rzeczywiście jest skuteczna, rzeczywiście przekonuje czytelniczki (absolutnie dominują kobiety), a na zarzuty, że to nie ona – wciąż niezupełnie zdrowa – powinna być dla nich instancją doradczą, odpowiada (także w książce), że wie o chorobie więcej niż inni, wie, jak anoreksję „traktować”.

Na pierwszych stronach książki proponuje autorka czytelnikowi konkretną strategię – chce, aby czytający mógł wyobrazić ją sobie (w czym pomocne mają być niewątpliwie, niestety bardzo słabe, zdjęcia autorki w rozmaitych pozach), budując na swój użytek jej obraz. Tekst jest zachętą do walki z zaburzeniami jedzenia poprzez obnażenie ich mechanizmów, zgubnych rozwiązań, wskazanie przyczyn choroby, które upatruje autorka w dawnych wydarzeniach (niemal jednoznacznie rozpoznaje błędy żywieniowe, które miały miejsce w jej dzieciństwie, jasno określa swoje niezdrowe ambicje i perfekcjonizm, które doprowadziły w mniej lub bardziej bezpośredni sposób do anoreksji i bulimii). Walcząc o prawdę, zdrowieję. Mimo że czasem ranię też mój umysł, rozdzieram bolesne wspomnienia, wciąż się przekonuję, że warto opowiadać. Rzeczywiście – przekonanie autorki, że warto, że pisanie daje jej wiele satysfakcji i oczyszczenie, jest dobrze widoczne. Z jej strony nie sposób nie wynieść wrażenia, że także dla – nie jednej, co istotne – grupy odbiorców książka okazała się ważna. Mimo braku standardowej struktury fabularnej – autorka opisuje właściwie niewiele zdarzeń, zdecydowaną większość książki zajmują rozmaite refleksje i autorefleksje – okazuje się dla czytelników, których wypowiedzi czytałam, przekonująca.

W tak specyficznym przypadku trudno ocenić książkę, przyjmując standardowe kryteria. Gdyby bowiem analizować język, wartości literackie czy w końcu jakość – powiedzmy: dla tzw. „zwykłego czytelnika”, który wyjściowo nie jest za bardzo zainteresowany problemem – refleksji, niewiele dałoby się pozytywnego powiedzieć o tej pozycji. Nie osiągnie ona prawdopodobnie popularności na miarę Pamiętnika narkomanki czy nawet książki pod znamiennym tytułem Hera moja miłość, wydaje mi się jednak, że ma konkretną rolę do spełnienia i – jak widać – całkiem się to udaje. Czy to zaufanie, którym chore czytelniczki chętnie obdarzają autorkę, nie może się jednak okazać niebezpieczne? Głos wypadałoby oddać specjalistom.

Karolina Otwinowska, Historia mojego (nie)ciała
Świat Książki, 2011