Ten siedmiogłowy, żarłoczny smok wraz z jadącą na nim miejscową nierządnicą babilońską trzyma w szachu nie tylko kolejnego zahukanego męża i ojca, ale także obu synów/braci. Mama-menedżerka organizuje walki i trzyma kasę.
Układ funkcjonuje bez większych zgrzytów do czasu pojawienia się Charlene (obsadzona w poprzek swego cukierkowego emploi Adams), barmanki, która zajmie głowę Micky’ego po części swoim ciałem, a po części marzeniami o sławie. Najciekawszym wątkiem mogło być w Fighterze starcie o duszę boksera pomiędzy filigranową dziewczyną a utapirowaną blond-hydrą, ale ten pojedynek Russell woli rozegrać w stylu kina kopanego. Po wymianie uprzejmości na literę F (co, jak można było zaobserwować na oscarowej gali, weszło w krew Melissie Leo) panie dziarsko chwycą się za kudły, a kilka celnych prostych rozstrzygnie kwestię praw do samca.
Może dałoby się jeszcze ten film obronić, gdyby reżyser postawił na sport i jego fotogenicznością próbował zamaskować nieco ubóstwo scenariusza. Walki w ringu są tu jednak tak pasjonujące, jak epizodyczny, podwórkowy powrót Charlene do uprawiania skoku wzwyż (na oko pokonuje oszałamiającą wysokość 1,30 m, co może dałoby jej miejsce w liceum o profilu sportowym, ale już raczej nie stypendium uniwersyteckie – nawet uwzględniając obniżkę formy wywołaną studenckim imprezowaniem). „Głowa, tułów, głowa, tułów…” – pokrzykuje Brat Dobra Rada, lecz na ekranie oglądamy dawne schematy: najpierw ty mnie bijesz, a potem ja ciebie, tylko mocniej. Dynamiki też tu nie więcej niż podczas bokserskich show Polsatu o mistrzostwo Polski południowo-wschodniej. We „Wściekłym byku” ekranowe napięcie budował każdy wyprowadzany cios; w Fighterze przejmować ma zamiast tego równoległy do walki obraz zatroskanych członków rodziny uwieszonych na słuchawce telefonu. Nominacja do Oskara za montaż wyniknęła więc chyba tylko z tradycji nagradzania takim wyróżnieniem każdego nowego filmu pięściarskiego.
Russell zatrzymuje się tu w szerokim rozkroku pomiędzy mainstreamem a kinem niezależnym, którego nie tak dawno temu był jednym ze zdolniejszych przedstawicieli. Nie chce kręcić typowego hollywoodzkiego dramatu sportowego, lecz przecież z tym budżetem nie może powrócić do kreślenia portretów dziwnych Amerykanów spoza hollywoodzkich bajek. Ostentacyjnie usprawiedliwia się więc bazowaniem na faktach, a jednocześnie często ucieka w karykaturę. Ktoś może uznać to za kwestię stylu (podobnie pękniętym filmem było Złoto pustyni), ale dla mnie to tylko chowanie skrępowanych rąk za wymuszonym, luzackim uśmiechem.
Fighter
reżyseria: David O. Russell,
scenariusz: Scott Silver, Paul Tamasy, Eric Johnson,
zdjęcia: Hoyte Van Hoytema,
grają: Mark Wahlberg, Christian Bale, Amy Adams, Melissa Leo i inni
kraj: USA,
rok: 2010,
czas trwania: 115 min
premiera: kino 4 marca 2011 (Polska), 10 grudnia 2010 (USA),
Monolith
14.03.2011 14:28 | Michał Lesiak:
Zgadzam się z określeniem surowo (bo starcia są nieefektowne), ale nie odczułem tego, że reżyser dąży do maksymalnego realizmu. Gdyby tak było, to wystrzegałby się sztampowego hollywoodzkiego montażu, każącego w trakcie walki pompować napięcie np. poprzez pokazywanie ogromnie przejętych twarzy wszystkich osób z obozu Micky'ego. Poza tym ostatni pojedynek odebrałem jako typowe finalne starcie w filmach walki - Ward zbiera baty; po czym nagle uznaje, że wystarczy, więc rusza do boju i zgniata przeciwnika.