Zdziczałe psy nazywane są „feralnymi”. Jest to kalka z angielskiego feral dogs, która ma określać psy błąkające się zupełnie swobodnie, nieposiadające ani domu, ani pana. Olga Tokarczuk w swojej recenzji rozszerza tę charakterystykę o elementy wyraźnie uczuciowe, dodaje bowiem, że chodzi o psy pechowe, nieszczęśliwe, pozostające poza ludzkim wpływem i opieką. Od takiego postawienia sprawy wiedzie krótka droga do lektury ckliwej i naiwnej, wedle której Rolin to miłośnik i obrońca zwierząt, na plan pierwszy wysuwają się pogromy psów, same zaś psy występują w roli niewinnych i bezradnych stworzeń, od których wiele moglibyśmy się nauczyć.
Bezdomne psy występują wszędzie, z wyjątkiem kilku krajów półkuli północnej, gdzie ten problem uregulowano już przedtem, w czasach, gdy wrażliwość opinii publicznej była mniej subtelna. Ich pojawienie się jest rezultatem wojen i innego rodzaju gwałtownych kryzysów. Rolin nie interesuje się jednak psami, które właśnie utraciły dom i skomląc, poszukują właścicieli lub kogokolwiek, kto otoczy je opieką i pozwoli leżeć pod stołem. Chodzi tu o ich kolejne pokolenia, które tworzą gatunek zdziczałego psa zawsze już obecny w obrębie cywilizacji, która je zrodziła. To właśnie zdziczałe psy stają się problemem kolejnych rządów, ale wszystkie techniki eliminacji okazują się nieskuteczne, bo zawsze wymyka im się liczba psów wystarczająca do odtworzenia populacji stałej.
Nie odczuwa się troski narratora o los psów, nie odwołuje się on do wrażliwości czytelnika, nie gra na jego uczuciach i wyraźnie unika opisów cierpienia tych zwierząt, choć w wielu miejscach byłyby one usprawiedliwione. Uwaga autora nie skupia się na indywidualnych historiach zwierząt, tylko na dzikiej psiej masie, która składa się z osobników nie do odróżnienia, bo psy „feralne” na ogół i pod wszystkimi szerokościami geograficznymi przybierają w końcu niemal identyczną postać „żółtego psa” albo „psa pariasa”, jak się je określa w kilku krajach, gdzie są najliczniejsze.
W tekstach kultury od antyku psy pojawiają się zwykle jako pomocnicy wojny i zniszczenia, koryfeusze śmierci, których obecność na polach zasłanych trupami uwydatnia niesprawiedliwość, jakiej doznają ofiary, nie tylko pozbawione życia, ale i pozostawione potem bez pogrzebu. Ciało staje się ścierwem, na którym żeruje gromada zdziczałych psów. Tak nieludzkie obrazy towarzyszą relacjom z wojny do dziś, ale, jak podkreśla autor, dotyczą one raczej pewnego wyobrażenia – psa retorycznego. Różnica między psem retorycznym a psem polega mniej więcej na tym, że pies retoryczny jest prawie zawsze zajęty pożeraniem trupów, podczas gdy pies rzeczywisty najczęściej nie robi nic szczególnego. Bywa i tak, że granice między jednym i drugim niełatwo wytyczyć, ale w zasadzie nie o fakty tu chodzi, a o semantyczne nacechowanie. Okazuje się, że od zawsze zdziczały pies kojarzył się z niebezpieczeństwem, przekroczeniem normy, obcym elementem w obrębie cywilizacji, reprezentował nieobliczalne siły zniszczenia i rozkładu.
Skoro pies jest figurą nieporządku, staje się jasne, dlaczego tak bardzo przeszkadza rządzącym. Rolin zauważa, że jednym z pierwszych działań podjętych w celu przywrócenia porządku przez władze w państwach borykających się z niestabilnością polityczną i społecznym niepokojem często jest próba eliminacji bezdomnych psów, jakby faktycznie one odpowiadały za wszelkie nieszczęścia.
Na początku XXI wieku Traian Băsescu, ówczesny burmistrz Bukaresztu, postanowił uregulować problem feralnych psów grasujących po stolicy Rumunii. Podjęcie gwałtownych środków i nieliczenie się z protestami obrońców zwierząt pozwoliło zmniejszyć liczbę psów z trzystu do dwudziestu pięciu tysięcy. Autor nie zabiera głosu w tym sporze, ale dystansuje się i w skondensowany sposób, poprzez kilka celnych obserwacji, przedstawia stosunek burmistrza, społeczeństwa i obrońców zwierząt do tamtych wydarzeń. Wydaje się to tyleż okrutne, co groteskowe: Băsescu nie liczy się z nikim i najchętniej wymierzyłby swoim przeciwnikom kilka kijów w plecy, obrońcy mobilizują swoje organizacje, rozpoznają w wydarzeniach drugi holokaust i korzystają z pomocy sławnej holenderskiej tancerki erotycznej, która postanowiła udać się do Rumunii, by nakręcić „bombowy reportaż (…) o męczeństwie bezdomnych psów”. Społeczeństwo zaś włączyło się w akcję i tłukło psy razem z najętymi hyclami, choć obrońcy utrzymywali, że ich oburzenie wyraża opinię całego narodu. Twierdzenie obrońców na temat poglądów znacznej większości Rumunów dodatkowo niuansuje fakt, że w 2004 roku Traian Băsescu został prezydentem kraju.
Nie sposób odgadnąć, jaki jest stosunek autora do bohaterów tej książki. Psy go fascynują, ale równie silnie przerażają. Oczekiwanie w towarzystwie psów na prom uważa za najmilsze wspomnienie z Turcji, ale wie, że sympatia, jaką mu okazały, była tak samo bezpodstawna, jak atak, którego ofiarą padł w stolicy Chile. Psy są w tej książce rewersem cywilizacji, jej chaotyczną stroną, która frapuje, niepokoi i zagraża. Są miejsca, gdzie cywilizacja zderza się z tym, co nie daje się zdyscyplinować, i tam pojawiają się psy – to biedne dzielnice, lasy w obrębie miast, wysypiska śmieci czy rewiry, w których kręcą się bezdomni. Psy mają swoje terytorium, na którym czują się u siebie, nie kryją się przed człowiekiem i nie zamierzają mu ustępować z drogi – w konfliktach bywają nie tylko ofiarą, ale i stroną, jakby nie zamierzały pozwolić cywilizacji na zwiększanie wpływów.
Daje się zaobserwować sojusz biedoty i dzikich psów – wzajemnie się chronią i wspólnie stawiają opór temu, czego są produktem: cywilizacyjnemu mechanizmowi, z którego zostały usunięte jak odpadki, wybrakowane elementy niemogące dotrzymać kroku procesowi modernizacji. Kiedy możni próbują zmodernizować miasto, napotykają w tym dziele bierny opór najbiedniejszych współobywateli. Dla nich zaś (…) psy są ważnym sojusznikiem, jeśli nawet nie wzorem do naśladowania, bo „naruszają wszystkie reguły, a mimo to wciąż tutaj są”.
Książka Rolina napawa niepokojem. Przypomina o kruchych fundamentach każdego porządku i wyznacza jego granice, które biegną znacznie bliżej, niż nam się wydaje. Przemierzając biedne, niebezpieczne dzielnice, autor mówi nam, że każdy ład podminowany jest swoim przeciwieństwem – chaosem, nieobliczalną siłą, nad którą nie sposób zapanować. „Nieobliczalne” rozmywa granice świata, w którym czujemy się bezpiecznie, i niejednokrotnie przypomina o sobie, wkraczając na nasze terytorium. Pozostawia nam po sobie takie pamiątki, jak odgryziony podczas nocnej psiej bójki fragment ucha żółtego, zdziczałego psa, który towarzyszka narratora znalazła na ziemi u stóp pomnika wieńczącego wzgórze Filopapu. To znane miejsce. Wspaniały stamtąd widok na Akropol.
Jean Rolin, I ktoś rzucił za nim zdechłego psa
przeł. Wiktor Dłuski
Czarne, 2011