Pracując nad nową wizją Mścicieli Brian M. Bendis skorzystał z przepisu Granta Morrisona na Ligę Sprawiedliwości. W JLA szkocki autor zebrał w jednym zespole ikonicznych herosów DCU i wyszykował dla nich przygody, które do dziś porażają swoim rozmachem. Konglomerat czołowych twórców (ilustracjami do serii zajmowali się między innymi Leinil Francis Yu, Olivier Coipel czy Frank Cho), zestaw największych gwiazd (Kapitan Ameryka, Iron-Man, Spider-Man i Wolverine), wymieszany ze świeżą krwią (Luke Cage, Sentry i Spider-Woman) i nowymi pomysłami Bendisa miał zagwarantować sukces serii„New Avengers.

I rzeczywiście, ożywcza formuła się sprawdziła. Komiks niemal z miejsca stał się przebojem, zjednując sobie zastęp wiernych fanów, choć nie brakowało malkontentów, tęskniących do estetyki Srebrnej Ery. Akurat Ucieczka, premierowy tom nowej serii, trzyma się jeszcze mocno tradycyjnych schematów opowieści o Mścicielach. Pojawia się już jednak charakterystyczny bendisowy humor, zabawa z konwencjonalnymi chwytami, kruszenie poważnej konwencji „epic super-hero story” szczyptą ironii i skrobaniem w czwartą ścianę.
Trudno nie mieć zdrowego dystansu do utworu, w którym grupa nadmiernie umięśnionych mężczyzn w kostiumach trafia na Antarktydę, po której biegają dinozaury, roznegliżowane dzikuski, prezentujące dopuszczalną dawkę nagości w komiksach dla młodzieży oraz mutanci, będący efektem eksperymentów genetycznych byłego jeńca hitlerowskich obozów. Hej, Marvel aż sam się prosi o podśmiechujki!

Brakuje jeszcze w Ucieczce tych elementów, dzięki którym NA wyróżniali się w zalewie przeciętnej, superbohaterskiej sieczki. Bendis wychodząc z założenia, że z opowieści o ubranych w kolorowe trykoty mięśniakach na poziomie treści zbyt wiele nie da się już wycisnąć, skupił się na formie. Burząc zwyczajny chronologiczny układ fabuły licznymi retardacjami, mnożąc retrospekcje, mieszając w strukturze przyczynowo-skutkowej, maksymalnie uatrakcyjnia superbohaterską sztampę. Świetnie będzie to widać w późniejszych tomach serii, w tym w moim ulubionym Revolution, natomiast Breakout (który z kolei do moich faworytów nie należy) może się poszczycić kilkoma takimi momentami. Efektowne wejście Marii Hill w finale, subtelnie zapowiadające pewne wątki z Civil War, sposób, w jaki Sentry załatwił Carnage`a, któremu udało się nawet stać internetowym memem, czy większość przezabawnych wejść Człowieka Pająka to kilka z takich przebłysków Bendisa.

David Finch nigdy nie należał do moich ulubionych rysowników, ale trzeba uczciwie przyznać, że w New Avengers wspiął się na wyżyny swoich możliwości. Jego późniejsze prace w Marvelu, między innymi przy Ultimatum, prezentują się blado w porównaniu z wydanym pierwotnie w połowie zeszłego dziesięciolecia albumem. Jego grubo ciosana, tęga krecha, gęsto podlana tuszem przywołuje efektowny styl najpopularniejszych rysowników lat dziewięćdziesiątych – Jima Lee czy Whilciego Portacio.

Cieszę się, że mimo wielu problemów udało się w końcu wystartować z polską wersją New Avengers, która ucieszy wszystkich fanów super-hero (o ile jeszcze nie posiadają w swoich kolekcjach wersji oryginalnej). Zastanawiam się jednak, jak duński wydawca poradzi sobie z uwikłaniem on-goinga pisanego przez Briana M. Bendisa w największe marvelowskie wydarzenia (Civil War, Secret Invasion, Siege), które bardzo trudno czytać bez znajomości kilku innych tytułów. Co zrobi w sytuacji, kiedy „NA” będą bezpośrednio łączyć się z innymi, pokrewnymi seriami (Mighty Avengers i Dark Avengers)? Obszerny komentarz i nakreślenie kontekstu raczej nie wystarczą, aby lektura pojedynczego tomu stała się satysfakcjonująca…


New Avengers t.1: Ucieczka
Brian M. Bendis i David Finch
Mucha Comics
03/2011