W regulaminie wiszącym w każdym autobusie komunikacji miejskiej można wyczytać, jakie zasady regulują zachowanie pasażera w pojeździe. W takim na przykład Radomiu wielopunktowy wykaz tego, czego zabrania się w czasie jazdy, zawiera kilka interesujących paragrafów. Między innymi nie wolno: zasłaniać kierowcy widoczności, wsiadać i wysiadać z pojazdu, niszczyć wyposażenia i urządzeń pojazdu, otwierać drzwi w czasie jazdy i tak dalej. Jak wiadomo, z grubsza te same zasady obowiązują w czasie jazdy samochodem osobowym. A już na pewno cudzym – szczególnie w wypadku, kiedy prosimy kogoś o samarytańską przysługę, jaką jest jak wiadomo podwiezienie w wyznaczone miejsce. John Milton (pożyczenie danych osobowych od autora Raju utraconego nie jest tu bynajmniej przypadkiem, choć to raczej nie do czytelników poematów Miltona skierowany jest ten film), w którego wciela się Nicolas Cage, nie zna/nie wyznaje/nie szanuje powyższych zasad. W końcu to Nicolas Cage (Wicker man, Ghost Rider, Con Air, 60 sekund… muszę wymieniać dalej?). To autostopowicz, z którym jazda jest dla kierowcy niebezpieczna, zabieranie takiego autostopowicza kierowcom stanowczo odradza się. Jazdę z nim można określić chyba jedynie jako „ostrą jazdę bez trzymanki”. Drodzy kierowcy, zostaliście ostrzeżeni.

Pierwsza scena: samochód wyjeżdża z piekła po płonącym moście, w tle hard rock, narrator ostro przeklina z offu. Cięcie. Scena druga: miasto, dynamiczny samochodowy pościg, po chwili kilku gości we flanelowych koszulach dostaje ostry łomot od Nicolasa Cage’a, tym razem w wersji blond, ale w przeciwsłonecznych okularach i skórzanej kurtce.
Obowiązkowy wybuch wraku samochodu. Cięcie. Mijają trzy minuty filmu, jeszcze nie pojawiły się napisy początkowe, ale już wiemy, co nas czeka. Chwilę później poznajemy Piper (Amber Heard), która ma naprawdę bardzo fajny samochód, bardzo niefajnego chłopaka i trochę czasu, żeby podwieźć Johna Miltona tam, dokąd zmierza. Wsiadają więc do czarnego chargera i odjeżdżają. A potem już tylko pojedynki na narzędzia ogrodowe, pościgi samochodowe, kult Szatana, pościgi samochodowe, księgowy z piekła rodem (fenomenalny William Fichtner, stary znajomy z serialu Prison Break), pościgi samochodowe, wybuchające cysterny z ciekłym wodorem i pościgi samochodowe. Wszystko w 3D. To jasne, że Nicolas Cage po prostu MUSIAŁ zagrać w tym filmie. Przybył zza grobu, żeby wyrwać ze szponów czcicieli Szatana skupionych wokół Jonah Kinga (Billy Burke – ojciec Belli Swan ze Zmierzchu, tym razem bez wąsów i jako szwarccharakter) swoją wnuczkę. Czciciele ci to prawdziwa menażeria przedziwnych i zazwyczaj niezwykle brzydkich typów (człowiek w peruce!), zorganizowana na wzór rodziny Charlesa Mansona; jej ulubioną formę rozrywki stanowią tańce nago wokół ogniska oraz orgie przy skrzynce piwa. Sekciarze, do których kiedyś, zbłądziwszy, przynależała również córka Miltona, w wielkim wozie kempingowym przemierzają Stany, by w miejscu docelowym – starym opuszczonym więzieniu – w ofierze złożyć jej dziecko, co ma zagwarantować nadejście piekła na ziemi. Nicolas ściga ich, będąc jednocześnie ściganym przez Księgowego, obaj zaś ścigani są przez policję, gdyż w przerwie między jednym pościgiem a drugim trup za nimi ściele się gęsto.

Cokolwiek pojawia się na ekranie – jest przerysowane, przesterowane, a nawet niemal po tarantinowsku świadome konwencji kina grindhouse’owego klasy B, C, a może nawet D. A na pewno świadomy ich jest Nicolas Cage – z absolutną powagą na twarzy robi to, w czym jest niezastąpiony: gra w filmie, o którym doskonale wie, że nie jest dobry. Z czym jak z czym, ale z tym jest mu wyjątkowo do twarzy. Przy okazji, jak na postać cage’owską przystało, „chce być porządny, a zawsze kończy obryzgany cudzą krwią”, by zacytować Webstera (David Morse), dawnego przyjaciela Johna Miltona. Również aktorzy kreujący postacie drugoplanowe, Amber Heard w roli Piper i Billy Burke jako Jonah King, a nawet dalszoplanowe i epizodyczne, jak kelnerki czy policjanci, maksymalnie wykorzystują swój czas ekranowy, inwestując w role tyle, ile się tylko da. Jednak to William Fichtner kradnie im wszystkim ten film, a przecież ukraść film Nicolasowi Cage’owi to rzecz niebywała. Fichtner, który twierdzi, że to jego w ogóle ulubiona rola w karierze, chyba wziął na warsztat postać agenta Alexa Mahone’a z serialu Prison Break, odebrał mu jego niekontrolowane wybuchy wściekłości, a w ich miejsce wstawił ciepłą ironię. Jego Księgowy przy całej swojej antypatyczności – jest niezwykle sympatyczny. Boi się tylko Bogobójcy (po polsku wyjątkowo brzmi lepiej – w oryginale God Killer), ale kto by się nie bał czegoś, co tak się nazywa. Jest piekielnie niebezpieczny i bezlitosny, ale w tak fajny sposób, że chcemy przybić mu piątkę. Reasumując: gdybym kiedyś wpadła na pomysł ucieczki z piekła, chciałabym, żeby Szatan wysłał za mną w pościg kogoś właśnie takiego.

Drive Angry to film w 3D. I nie jest to 3D w stylu wizualnych gigantów – Trona czy Avatara – w których funkcjonuje jako narzędzie kreowania zupełnie nowego, wspaniałego świata i przestrzeni. Tu technika trójwymiarowości kontynuuje chlubną tradycję filmów takich jak chociażby wczesny Beowulf Roberta Zemeckisa (2007), gdzie jest elementem czysto podkręcającym atrakcje, które i tak już są widzowi fundowane na poziomie obrazu – z tej strony jakiś bryzg krwi, tu posypią się jakieś monetki, po które wyciągniemy ręce, a potem jeszcze jakiś element nagle poleci w stronę widza, a on, reagując szybciej niż myśl, zamknie oczy i się uchyli. Bo tym właśnie jest Drive Angry – niekończącym się pasmem atrakcji, pościgów samochodowych, mocnych efektów 3D „wychodzących w stronę widza”. A, prawie bym zapomniała – i jeszcze pościgów samochodowych.




Piekielna zemsta 3D
(Drive Angry 3D)
reżyseria: Patrick Lussier
scenariusz: Todd Farmer, Patrick Lussier
występują: Nicolas Cage, Amber Heard, William Fichtner, Billy Burke, David Morse
kraj: USA
rok: 2011
czas trwania: 104 min
premiera: Polska i USA – 25 lutego 2011
Warner