Małżonkami są tu Nic (Annete Benning) i Jules (Julianne Moore): dwie kalifornijskie mamy. Film nie kwestionuje ani ich miłości, ani ich prawa do adopcji dzieci, ani siły i prawdy ich wzajemnego zobowiązania. Widz mający kłopot z przyjęciem do wiadomości którejkolwiek części tego równania może nie wytrwać pierwszych pięciu minut seansu. Pozostali muszą przygotować się na fakt, który piszącego te słowa zaszokował o wiele mocniej. O ile córka Nic i Jules nosi ładne imię Joni (gra ją Mia Wasikowska), o tyle Joshowi Hutchersonowi przyszło zagrać syna o imieniu – tu głęboki wdech – Laser. Nawet gdyby kadry tego filmu nie byłyby zalane cudownym słońcem, ten jeden szczegół wskazałby niechybnie na miejsce akcji: jesteśmy w pohipisowskiej Kalifornii.

Film opowiada o chaosie, jaki wkrada się w życie rodzinne po tym, jak dzieci dogrzebują się do danych swego biologicznego ojca (który rozstał się lata temu z porcją spermy bo, jak sam dopowiada, „wydawało się to fajniejsze od krwiodawstwa”). Ów ojciec, restaurator Paul (Mark Ruffalo), jest wyluzowanym, ładnie rozczochranym – choć tu i ówdzie siwiejącym – potomkiem Warrena Beatty’ego z Szamponu (1975). Słońce Kalifornii, piękno oświetlonych nim kobiet i pasja do gotowania to niepokonana zmysłowa kombinacja – Paul żyje od romansu do romansu, smakując życie jak dobre wino. Zmiana nastąpi wraz z poznaniem własnych dzieci i ich dwóch mam. Paul najpierw zleci Jules aranżacje swego zapuszczonego ogrodu, po czym oboje zaczną pełen pasji romans.
Konsekwencje okażą się (prawie) katastrofalne.

Ten film ma ze wszystkimi na pieńku, a zrazem wszystkich godzi. U nas oskarży się go zapewne o „promocję homoseksualizmu” (zawsze ciekawiło mnie, czy Forrest Gump [1994] „promuje” upośledzenie, a Braveheart [1995] – spódniczki jako szczyt męskiego komfortu). W tym samym czasie wielu aktywistów gejowskich obruszy się na rzekomą sugestię, jakoby Jules „tak naprawdę” potrzebowała faceta i że romans z Paulem jest powrotem do wypartego – i jedynie słusznego – heteroseksualizmu.

Kto chce się spierać, droga wolna.  I tak posłuży to ucieczce od filmu. Największą wartością Wszystko w porządku jest cudowny spokój, z jakim Cholodenko stwierdza, że seks to niepewny grunt. Nie da się go zalać ani cementem, ani formaliną. Homo i hetero są bliżej siebie, niż niejeden hetero (i niejedna homo, etc.) chciał(a)by przyznać. Ratunkiem jest zobowiązanie, bo tylko ono – jakkolwiek żmudne – chroni w miarę skutecznie od ran. Trudno o bardziej konserwatywne przesłanie (i niechybnie ów konserwatyzm doczeka się własnej krytyki, głoszącej „reprodukcję patriarchalnej matrycy w obrębie burżuazyjnego porządku opresji”, czy jakoś tak).



Kto odrzuci te ideologiczne szkiełka i spojrzy na ludzi, o jakich ten film opowiada, zobaczy zazdrość, oddanie, czułość, uszczypliwość, pasję i nudę. Zobaczy rodzinę. I mimo że pod koniec scenariusz skręca w stronę telebanału (scena pokajania się Jules przed bliskimi wypada zbyt melodramatycznie), to i tak emocjonalne życie wszystkich postaci jest na tyle rozwibrowane i prawdziwe, że można to Cholodenko wybaczyć. A kreacja Anette Benning to klasa sama dla siebie. Trzymam kciuki za Oscara.

W swych dotychczasowych filmach Cholodenko opowiadała o utracie niewinności i świadomej rezygnacji z kontroli nad codziennością. Bohaterka High Art (1998) rezygnowała z konwencjonalnego związku z chłopakiem na rzecz ekscytującej relacji z autodestrukcyjną fotograficzką. W słabszym Laurel Canyon (2002) wzór był ten sam, tyle że sprawy komplikowały się za sprawą więzów krwi: bohaterka wikłała się w niepoukładany świat artystów rockowych, którego hersztem była matka jej narzeczonego. W tym kontekście Wszystko w porządku jawi się z jednej strony jako kontynuacja (Jules brnie w przygodę z Paulem), a z drugiej jako przesunięcie akcentów. Tym razem cała uwaga i sympatia kierowana jest pod adresem zagrożonego status quo, a nie kuszącego i mrugającego z oddali być może.

Bohaterki Cholodenko są zawsze bardzo inteligentne i dobrze wykształcone. Reżyserka wie, jak uczynić to wykształcenie atrakcyjnym i seksownym: Ally Sheedy w filmie High Art wypowiadała jedną z najoryginalniejszych linijek na podryw, jakie mogliśmy usłyszeć w kinie: „Mów dalej, już dawno nikt mnie nie dekonstruował”.

Apel do widzów: dajcie się zdekonstruować choć troszeczkę, bo to bardzo konstruktywne doświadczenie.



Wszystko w porządku (The Kids Are All Right)
reżyseria: Lisa Cholodenko,
scenariusz:  Stuart Blumberg,
zdjęcia: Igor Jadue-Lillo,
grają: Annette Bening, Julianne Moore, Mark Ruffalo i inni,  
kraj: USA,
rok: 2010,
czas trwania: 106 min,
premiera: 25 lutego 2011r. (Polska), 9 lipca 2010 (USA),
Gutek Film


Michał Oleszczyk – krytyk filmowy, absolwent filmoznawstwa UJ. Publikuje w „Kinie” i na blogu Ostatni fotel po prawej stronie. Autor książki Gorycz wygnania: Kino Terence’a Daviesa i współautor (z Kubą Mikurdą) wywiadu-rzeki Kino wykolejone: Rozmowy z Guyem Maddinem. W 2010 roku, nakładem Korporacji Ha!art, ukazała się książka Trzynasty miesiąc. Kino braci Quay, w której można się zapoznać się z obszerną rozmową Michała Oleszczyka i Kuby Mikurdy z braćmi Quay. Fragment wywiadu – do przeczytania tutaj.

Tekst pochodzi z blogu Autora