Charakterystyczne, że dwa główne punkty odniesienia stanowią w Wall•E’em biegunowo różne filmy powstałe w tym samym dziejowym momencie, tj. około roku 1968. Musical Hello, Dolly! (1969), z którego Stanton zaczerpnął przewodnią piosenkę „Put On Your Sunday Clothes”, już w momencie premiery wydawać się musiał artefaktem przeszłości. Z drugiej strony, 2001: Odyseja kosmiczna (1968) Kubricka musiała się jawić jako artefakt zbliżającej się przyszłości – i to z tego drugiego filmu Wall•E czerpie zarówno wygląd złego komputera pokładowego Otto (bliźniaka HALa-9000), jak i Straussowską ilustrację sceny, w której grubas stawia pierwsze od stuleci samodzielne kroki.

Wall•E stanowi korektę wizji z Odysei…: tam statek kosmiczny stawał się grobowcem ludzkości, pokonanej przez technikę. Tutaj sarkofag jest niepotrzebny, a przynajmniej ulega redefinicji: staje się parkiem tematycznym, gdzie głównym „tematem” jest przyjemność.
„The final funtier”, zapowiadana w reklamówkach rejsu i wykoślawiająca motto Star Treka o „ostatniej granicy” („frontier”) w karykaturę, jest tu parodią obietnicy postępu.

Sferą, w której Wall•E jest najbardziej przenikliwy, pozostaje płeć. W centrum opowieści znajduje się kiełkujący romans Wall•E’go i Eve, ale pomimo całej jego konwencjonalności, najbardziej niewygodne pytanie musimy postawić my, widzowie. Co czyni Wall•E’go „mężczyzną”, a Evę „kobietą”…? Czy wystarczy, że Wall•E buduje, a Eve chichocze? Oczywiście, byłoby naiwnością (albo jej zaprzeczeniem) oczekiwanie w Disneyowskiej animacji namiastki genitaliów: Kaczor Donald i Daisy właśnie okolice genitaliów nosili odsłonięte, co ujawniało ich anatomiczną identyczność. Aliści Donald i Daisy byli żywymi organizmami, podczas gdy Wall•E i Eve teoretycznie w ogóle nie powinni być definiowani w kategoriach płci.

Zanim dopowiem swoją intuicję do końca, zwracam uwagę na jeszcze jedno: w astralnym świecie spaślaków osobniki żeńskie i męskie także wydają się anatomicznie identyczne. Cielska, twarze, fryzury, są tak samo obłe i śliskie u wszystkich pasażerów i pasażerek. Film nie wnika w to, jak dokonuje się reprodukcja na statku, ale nie można wykluczyć zapłodnienia pozaustrojowego w świecie zdominowanym przez osobniki, których kończyny i kości zanikają na rzecz tkanki tłuszczowej.

Wracając do Wall•E’go i Eve: ich role płciowe wydają się silniej określone i zdeterminowane niż role spaślaków i to dlatego oni właśnie stają się odpowiedzialni za odrodzenie cywilizacji. Wall•E stanowi podświadomą krytykę kultury z zachwianymi kategoriami płciowymi, czy się to komuś podoba, czy nie.

W finale filmu ludzie stają się na powrót Ziemianami, ale optymizm zakończenia zostaje rozsadzony ironią, kiedy dotychczasowy kapitan statku kosmicznego (niewątpliwie najaktywniejszy i najprzytomniejszy ze wszystkich na pokładzie) obiecuje reszcie: „Będziemy hodować pizzę!”. A co, kiedy pizza nie wyrośnie? Kiedy znój okaże się nieznośny, a tęsknota za komfortem zbyt duża? Kiedy nastąpi pierwsza erupcja przemocy?

Disneyowsko-Pixarowska komputerowa kreskówka o upadłej cywilizacji, w której maszyny stanowią jedyny łącznik z żywotną kulturą – oczywiście amerykańską, bo cóż bardziej amerykańskiego od musicalu? – może posłużyć za punkt wyjścia do niejednej ciekawej dyskusji.

Nie wiem, czy znam inny nowy film, który z podobną przenikliwością trafiałby w samo sedno trapiących nas wszystkich lęków i niepokojów.

Foto: Imperial-Cinepix

Więcej tekstów Michała Oleszczyka dostępnych jest na "Blogu Autora":http://michaloleszczyk.blogspot.com/