Konkurs główny, poza bezkonkurencyjnym faworytem, niczym szczególnym nie zaskoczył. Chyba że jego wybitnie nierówny poziom potraktować jako zaskakujący, gdzie ryży debiutant idzie ramię w ramię z siwiuteńkim mistrzem, a powalająco płaska emocjonalnie animacja w 3D wychodzi naprzeciw wielopoziomowej fabule w rygorystycznym stylu realizmu. Dociekanie kryteriów takiego zestawienia graniczy z szukaniem igły w stogu siana albo wiatru w polu. Przypadkowość trafienia zdecydowanie mniejsza niż w totolotku. Jeden wielki misz-masz, w którym im więcej masz, tym mniej chcesz.
Już po pierwszej projekcji reżysera głośnego Co wiesz o Elly? wiadomo było, kto stanie na podium. I to nawet nie ze względu na silne poparcie i sympatię dla jego rodaka z jury – Jafara Panahiego, ale za trzymającą w napięciu jak najlepszy thriller opowieść o zwykłych ludziach i ich problemach, które nabierają niezwykłości i zniuansowania przy uważniejszym, acz wciąż zdystansowanym oglądzie. Co prawda chodziły słuchy, że skazane na wybitność magnum opus węgierskiego melancholika zasługiwałoby na złoty wieniec. Tymczasem figa z makiem, a raczej srebro. I już do końca nie wiadomo, czy nacisk na decyzję jury wywarł zapewne nieświadomy szantaż emocjonalny samego mistrza, podkreślającego: to moje ostatnie dzieło, czy przejmująca monotonią przez 146 minut wizja końca świata. Dla wielu Béla Tarr przeszedł samego siebie, dla innych przeszedł już do historii.
Filmem intrygującym, acz z gatunku „nie wiadomo, co z nim zrobić” okazało się Schlafkrankheit (Spleeping Sickness) Ulricha Köhlera, nagrodzone za reżyserię. Osobne. Hipnotyczne. Zachwycające. Z jednej strony aktualizuje w materii fabularnej ludowe podania i mity, z drugiej jest silnie osadzone w tradycji filmowego realizmu. Dotykając intymnych problemów rodziny niemieckiego lekarza Ebbo, stacjonującego gdzieś w Afryce, wychodzi ku zagadnieniom szerszym – społecznym, ujętym w formę metafory o niemożności zaśnięcia. Ebbo, który nadzoruje specjalny program leczenia afrykańskiego ludu Yaounde z bezsenności, wraz z żoną cierpi na chorobliwą tęsknotę za córką. Nie będzie spodziewanego dramatyzmu w postaci wyboru: między pracą a rodziną. Żona lekarza w milczeniu podejmie decyzję za niego i wyjeżdża do ukochanego dziecka na Zachód. W połowie filmu dochodzi do obrotu akcji o 180 stopni w stronę innego miejsca i innego bohatera. Zdezorientowany widz będzie mógł jednak w zaskakującym finale połączyć porzucone wątki.
Niewątpliwe zachwycającym seansem okazała się Pina Wima Wendersa w 3D. W tym kontekście padały słowa o profetycznym wydźwięku: oto nowy wymiar kina, rewolucja na miarę przełomu dźwiękowego. Tak mówiono o mainstreamie przy Avatarze, tak też przyklaskiwano trójwymiarowości w ramach filmu „artystycznego”. Pina Wendersa idzie nawet dalej w tym ewolucyjnym rozpędzie – snuje opowieść poprzez taniec, który gwałtem przedostaje się na salę kinową.
Panorama
Po różnych rozczarowaniach konkursem głównym, pocieszenia należy szukać w ramionach „Panoramy” lub liczyć na zawroty głowy po sięgnięciu do programu bardziej eksperymentalnej sekcji „Forum”. W tej pierwszej panuje ogromny rozgardiasz tematów i wątków, poczynając od przewrotnego sequelu Elitarnych José Padilhi (Tropa de Elite 2 - o inimigo agora é outro) na wejściu w siedlisko węży belgijskiej mafii, handlującej hormonami dla byków, kończąc (Rundskop Michaëla R. Roskama). Poza opowieściami o możnych tego świata, twardych mężczyznach ociekających testosteronem i ich wielkich sprawach ważących losy całego uniwersum, znalazło się też miejsce na bardziej kameralne historie, zakreślone do lokalnego podwórka.
Otwierający panoramiczne spojrzenie na kino francuski Tomboy (laureat „Teddy Jury Award”) to wciągająca historia o płciowej ambiwalencji 10-letniej Laure, którą w oczach nowych przyjaciół z osiedla poznajemy jako Mikaëla. Céline Sciamma próbuje postawić w tym filmie pytanie nie do rozstrzygnięcia o uwarunkowania genderowe. Kogo za nie winić lub komu/czemu dziękować? Tak jak jedna jaskółka wiosny nie czyni, tak jedna niebieska sukienka przymusem wciśnięta Laure przez matkę nie zrobi z niej dziewczynki. Gdzie leży mocno bijące źródło tożsamości płciowej? Na pewno nie w finale filmu, który pod pozorem rozstrzygnięcia całej historii (powrót do pierwszej sceny i podjęcie alternatywnej wersji zapoznania się Laure z Lisą) niczego jednak nie wyjaśnia.
O wewnętrznych napięciach w pewnej familii opowiada także uhonorowany nagrodą specjalną jury Die Vaterlosen (The Fatherless) Marie Kreutzer. Z tematu wolności wyboru płci przechodzimy do kwestii nieskrępowanej wolności seksualnej u progu szalonych lat 60., w niemieckiej (o dziwo istniejącej!) wersji hipizmu i jego smutnych konsekwencjach. Jak w przypadku wielu rodzinnych dramatów, pretekstem do retrospekcyjnego szukania źródeł wszelkich problemów staje się nieuchronna śmierć ojca. W innojęzycznych wersjach tego tematu za punkt startu także obiera się pogrzeby, acz często spoza rodziny (Sztuka płakania Petera Schønau Foga), śluby (Rachel wychodzi za mąż Jonathana Demme), okrągłe rocznice (głośny Festen ThomasaVinterberga) czy też inne ceremonie, które na chwilę zawieszają naturalny, monotonny rytm życia danej familii. Niestety, dobrze się zapowiadające studium wzajemnych zależności z głębin obserwacji wypłynęło na płycizny wniosków, sygnowanych łopatologiczną interpretacją psychoanalizy Freuda.
Bez pretensji do obnażania wszystkich możliwych przyczyn nieszczęścia danej postaci, na horyzoncie Panoramy pojawił się film Lo Roim Alaich (Invisible) Michala Aviada, także doceniony, ale tym razem przez jury ekumeniczne. Tu już na wstępie reżyser podaje źródło krzywdy dwóch kobiet – gwałt, o którym jak się okazuje obie nie chciały ani głośno mówić ani cicho myśleć. Ich przypadkowe spotkanie na planie zdjęciowym filmu dokumentalnego na nowo ożywia traumę z przeszłości, ale i staje się przyczynkiem do wejścia na drogę prywatnej, dwuosobowej terapii. Lily i Nira nieustannie zamieniają się miejscami uważnej obserwatorki (jedna z nich pracuje jako reżyserka) z aktywną działaczką. W poetyce zaciemnionego obrazu miasta, niedoświetlonych wnętrz rozgrywa się ich smutna codzienność i przymus życia w zamknięciu z raną nie do zabliźnienia. Jedyne pocieszenie płynie z możliwości milczącego porozumienia.
Na porozumienie w bardziej realnym niż sama realność second lifie może liczyć Dominik (Jakub Gierszał w wersji emo). Wystarczy wejść do Sali samobójców i oddać się w ręce różowowłosej królowej Sylwii (Roma Gąsiorowska). Teoretyczne zamysły znane z pressbooka wypadają jednak bardzo słabo w praktyce. Opowieść o hormonalnym Sturm und Drang i młodzieńczym strachu przed dorosłością nie wychodzi poza stereotypowe przedstawienia, a diagnoza, że internet uzależnia jest spóźniona o jakieś 10 lat. Nawet oryginalne formalne zmiksowanie animacji z naturalnymi zdjęciami wypada jakoś anachronicznie. Nie mniej jednak, na mapie tej nie do końca udanej produkcji można znaleźć kilka dziewiczych rejonów, nieeksponowanych jeszcze w kinie polskim. Niedopowiedziany wątek homoseksualny jest jednym z nich.
Zniewalający transgresją okazał się niemiecki dokument House Of Shame / Chantal All Night Long Johanny Jackie Baier. Podwójny tytuł sugeruje, że opowieść o undergroundowym klubie jest rewersem opowieści o charyzmatycznym transseksualiście, bez którego ta przestrzeń Berlina nie byłaby już taka sama. Chantal Lehner to żywa ikona, bezkonkurencyjna menadżerka, despotyczna hostessa i frontmanka klubu, nadająca mu charakter wylęgarni awangardowych talentów muzycznych, miejsca bezkonkurencyjnego dla wszelkich „odszczepieńców”, seksualnych dziwaków i życiowych freaków. Obok bogatej galerii zdjęć włączonych do dokumentu pojawiły się także wypowiedzi światowej rangi i sławy drag queens, w tym dobrze znanej za sprawą Katarzyny Kozyry Glorii Viagry. 93 minuty z wyzwolonym, wolnym od uprzedzeń berlińskim, nocnym światkiem. Wyborne!
Forum
Poszukiwaczy wszelkiego kalibru eksperymentów na pewno zadowoli sekcja Forum. Nie bez powodu znalazł się w niej James Benning (chociaż właściwszym miejscem dla jego tworów byłaby MoMA lub inne muzeum videoartu) z najnowszym filmem Twenty Cigarettes. W tym konceptualnym obrazie reżyser nie badał, ile czasu potrzeba na wypalenie całej paczki papierosów (97 minut) ani jakie są sposoby zaciągania się (różne). Silnie zrytualizowana czynność, jaką jest palenie, została poddana obdukcji i w ostatecznym rozrachunku to wcale nie chodziło o nią ani jej działanie (antyzdrowotne, fatyczne towarzysko, fotogeniczne, placebo na stres itp.). Zamysł kompozycyjny był prosty: 20 osób z różnych części świata (bliscy znajomi reżysera), w różnym wieku (od 17 do 89 lat), na różnym etapie życia, miało w pozycji stojącej (wbrew przyzwyczajeniom) wypalić jednego papierosa. Bez dublowania ujęć, bez mówienia, prawie nieruchomo. Ponad wszelką wątpliwość, nudny z założenia seans okazał się hipnotycznym studium portretowym. Zadziwiające, jak dużo można wyczytać z twarzy milczących palaczy.
Wybornym praktykiem eliptycznego sposobu opowiadania okazała się jednak Nanouk Leopold w Brownian Movement. Oszczędność dialogów i ciągłe zbliżenia na pokawałkowane przez ramy ekranu ciało korespondują z głównymi wątkami filmu – kobiecej cielesności i świadomości własnego libido, które funkcjonują poza/ponad porządkiem języka, poza możliwością całościowego ujęcia. Charlotte (szalenie intrygująca i wielojęzyczna Sandra Hüller) jest spełnioną zawodowo lekarką, ma kochającego męża-architekta i uroczego synka. Czy można chcieć czegoś więcej? Skąd w takim razie w niej tyle wyrachowania i zimnego cynizmu, by wabić każdego pacjenta na przypadkowy seks do wynajętego w tym celu apartamentu? Mimo że początek scenariusza brzmi jak wyimek z telenoweli, film Leopolda nie ma zadatków na niekończącą się love story z wymuszonymi suspensami. Bliżej mu do realnego życia, w którym nie na każde pytanie otrzymujemy odpowiedź, gdzie nie ma jednej, niezbywalnej prawdy.
Było to Berlinale pełne sprzeczności. Zamiast konkursowych zmagań – jednogłośny aplauz. Nuda na ekranie okazywała się ciekawszą formą opowiadania niż nietypowe dla kina festiwalowego wartkie mieszanie wątków, rażenie szybkim montażem. Polski akcent zadowalał (nagroda w sekcji „Generacja Kplus” dla filmu Jutro będzie lepiej Doroty Kędzierzawskiej), ale i żenował poziomem refleksji społecznej (patrz Sala samobójców). Zamiast lutowych mrozów, wiosenne tchnienie podczas czekania na seans. Jedno się nie zmieniło: chęć przyjazdu za rok i ponowne szperanie w niedźwiadkowych smaczkach.