Pierwszy z filmów, Millhaven Bartka Kulasa, to animacja nagradzana i pokazywana na festiwalach w miejscach tak odległych, jak na przykład Sydney. To właściwie ironizujący wideoklip do piosenki The Curse of Millhaven Nicka Cave`a, przełożonej na język polski przez Romana Kołakowskiego i wykonanej przez Katarzynę Groniec. Obraz stworzony przez Kulasa doskonale komponuje się z tą wersją utworu przede wszystkim dlatego, że jest ona źle przetłumaczona i dość dziwacznie zinterpretowana przez zdolną aktorkę. W anglojęzycznym oryginale mamy do czynienia z psychotycznym strumieniem świadomości seryjnej morderczyni, a rodzima przeróbka posiada akcent humorystyczny, wyeksponowany dodatkowo przez prostą animację.

W pewien sposób Millhaven wpisuje się w otoczkę deprecjonowania treści i skupienia się na skocznej melodii, jaka towarzyszyła pojawieniu się płyty Murder Ballads w 1996 roku. Sam Cave wspominał, że popularność tego wydawnictwa i częstotliwość, z jaką piosenka Where the Wild Roses Grow pojawia się w radio są wielce niepokojącym zjawiskiem, zważywszy na temat utworów. Podobnie rzecz ma się z polskim przekładem i samą animacją. Wywołują one raczej śmiech, pozostawiając makabrę gdzieś w trudno dostrzegalnym tle. Ten sposób patrzenia na The Curse of Millhaven może i jest ciekawy, ale nie niesie ze sobą jakiś dodatkowych treści. Film Kulasa, choć efektowny, nie zawiera komentarzy ani przemyśleń, a jest jedynie wizualizacją istniejącej już, nie najlepszej interpretacji.



Jerzy Śladkowski, reżyser drugiego z filmów, jest jednym z tych filmowców polskiego pochodzenia, którzy lepiej znani są poza granicami rodzinnego kraju.
Zdobywca wielu nagród za filmy dokumentalne o tematyce społecznej (m.in. Złoty Gołąb w Lipsku za Vodka Factory) jest twórcą Dwóch Rembrandtów w ogrodzie – dzieła populistycznego i infantylnego, posiadającego jednak niezaprzeczalne walory rozrywkowe.

Bohaterem filmu jest Mark Atkins, Brytyjczyk poszukujący swych żydowskich korzeni i rodzinnego skarbu (m.in. tytułowe obrazy Rembrandta) ukrytego w czasie II wojny światowej. W trakcie podróży odwiedza on Stany Zjednoczone (gdzie poznaje zachłannych kuzynów) oraz Polskę, która w ujęciu Śladkowskiego jest przepisaniem filmów Barei na grunt dokumentu.

Niestety, wartość Dwóch Rembrandtów... ogranicza się do wyświechtanej sentencji, mówiącej, że poszukiwanie jest ważniejsze niż zdobycie celu. Reżyser opiera wszystkie swoje obserwacje na garści stereotypów: Amerykanie są grubi i bogaci, Polacy to niesympatyczni antysemici. Wykorzystanie charakterystycznego dla literatury amerykańskiej motywu quest (podróż dla podróży, poszukiwanie dla poszukiwania) wydaje się całkowicie bezzasadne, ponieważ jego ideą jest odnajdywanie wartości i właściwych metod postępowania, a nie udowadnianie istniejących już tez. Atkins spotyka na swojej drodze kompetentnych ludzi, którzy pokazani są, nie wiedzieć dlaczego, jako postacie groteskowe. Pani adwokat z Łodzi jest tego najlepszym przykładem. Podobnie krewni zza Oceanu, którzy zwracają Brytyjczykowi uwagę na prawne aspekty jego poszukiwań, są klasyfikowani jako roszczący sobie prawa do skarbu. Nie czuję się urażony wizją Śladkowskiego, ale trochę zażenowany tymi nachalnymi opozycjami: dobrzy, mądrzy i wyluzowani wyspiarze kontra chamska i niegodziwa reszta.

Jednostronność w Dwóch Rembrandtach... staje się chwilami wręcz obraźliwa dla inteligencji widza. Poznajemy wiele wersji wydarzeń, które rozegrały się w czasie II wojny światowej, doprowadzając do całego zamieszania z ukrytym złotem (srebrem?, obrazami?), jednak z niewiadomych przyczyn narzuca nam się, że jedynie opowieść Brytyjczyka jest prawdziwa, a cała reszta to megalomańskie zmyślanie. Podobnie rzecz ma się z wpuszczaniem przypadkowych osób na teren wojskowy. Narracja filmu zmierza do tego by udowodnić nam, że polski rząd jest bezduszny, podczas gdy bardzo mało prawdopodobne jest, żeby jakikolwiek kraj zgodził się na udostępnienie ziemi należącej do laboratorium armii komuś, kto chce ją rozkopać.

O ile ideologiczna strona Dwóch Rembrandtów... rodzi podejrzenia o nieczyste intencje, to należy docenić aspekt wizualny filmu, zwłaszcza historię rodziny, przedstawioną w postaci prostej animacji (choć szwy między fragmentami filmowymi i rysunkowymi mogłyby być nieco bardziej subtelne). Film jest jednak zdecydowanie za długi. Cała treść w nim zawarta zmieściłaby się w 30-40 minutach, dlatego można poczuć lekkie znużenie, gdy bohaterowie po raz kolejny idą do adwokata, gdy stoją i się do siebie uśmiechają, gdy jadą samochodem albo po prostu się rozglądają.

Millhaven i Dwa Rembrandty w ogrodzie pasują do siebie doskonale. Oba mają przede wszystkim zabawiać widza i przekonać go, że nie powinien się bać krótkometrażowych animacji i filmów dokumentalnych. Szkoda tylko, że to szlachetne zamierzenie w ostatecznym rozrachunku obraża widza, próbując mu wmówić, że obcuje z czymś lepszym, bardziej wymagającym, podczas gdy podaje mu się propagandowy dokument i ładną, ale pustą animację.



Millhaven
reżyseria: Bartek Kulas
kraj: Polska,
rok: 2010,
czas trwania: 7 min

Dwa Rembrandty w ogrodzie
scenariusz i reżyseria: Jerzy Śladkowski
zdjęcia: Andrzej Szulkowski
muzyka: Henryk Kuźniak
kraje: Polska, Niemcy
rok: 2009
czas trwania: 79 min

Krakowska Fundacja Filmowa