Cukrowy Kreml to zbiór szesnastu opowiadań – na planie fabularnym niepowiązanych ze sobą. Każde z nich to inna scenka rodzajowa, mały fragment ponurej, mimo to niepozbawionej humoru i szczęścia (najczęściej powodowanego przez wszechobecne środki odurzające) codzienności poddanych nowego cara. Bardzo reprezentatywna galeria postaci, szeroki przekrój społeczny – od żebraków i prostych robotników, przez oficerów służby bezpieczeństwa, aż po wysokich dygnitarzy – naród w pigułce. Wszystko to nakreślone mocno i dobitnie, soczystym językiem. Nie brak także erotyki, zarówno tej przaśnej (robotnicy w fabryce), jak i bardziej wysublimowanej (caryca i jej perwersyjne zabawy z armatą). Sorokinowi nie można z pewnością odmówić pomysłowości: opowiadania są bardzo zróżnicowane. Każde pisane z innej perspektywy, innym językiem. Autor nie stroni także od eksperymentów – z maestrią żongluje konwencjami gatunkowymi i rodzajowymi.
Kolejne opowiadania wydają się fragmentami jakiejś układanki, której jednak nie da się w prosty sposób złożyć w całość. Mimo to autor nieustannie podsuwa nam rozwiązanie, niewątpliwie słodkie i kuszące, może aż za bardzo – bo banalne i mdłe.
Znamienny jest fakt, że w Polsce (ale pewnie nie tylko) książki Sorokina czytane są niemalże wyłącznie jako diagnozy współczesnej sytuacji społeczno-politycznej w Rosji. Sam autor jest znany ze swojej opozycyjnej, antyputinowskiej działalności (doczekał się nawet publicznego palenia swoich książek przez prokremlowskie młodzieżówki). Status dyskryminowanego (w połączeniu z rozgłosem) daje – paradoksalnie – niezwykle komfortową pozycję, w której autor Dnia oprycznika czuje się, jak się wydaje, bardzo dobrze . Ale coś za coś. Czytając Cukrowy Kreml, nie sposób oprzeć się wrażeniu, że aspekt polityczno-ideologiczny (w bardzo wąskim rozumieniu tych pojęć) dość niefortunnie zdominował całość. Poziomem pomysłowości, oryginalności i niekonwencjonalności, zarówno na płaszczyźnie fabularnej, jak i językowej Sorokin w wielu miejscach dorównuje Dukajowi, jednak efekt psuje natrętny ton paszkwilowy. Ani na moment nie dane będzie nam zapomnieć, iż autor bardzo nie lubi się z Putinem i linią polityczną reprezentowaną przez jego środowisko. Znajduje to bardzo proste odzwierciedlenie w jego prozie – bombardowani jesteśmy aluzjami politycznymi, personalnymi (niczym w Polskim Zoo przed wielu laty), pojawia się nawet opowiadanie z kluczem (choć nie całkiem przejrzystym dla polskiego czytelnika), gdzie zgromadzeni zostają i w dość oczywisty sposób wyśmiani przedstawiciele życia publicznego Rosji ostatnich lat. Sorokin twierdzi, że jego celem jest stworzenie płaszczyzny dla dyskusji nad stanem jego ojczyzny. Warto się zastanowić, czy tworzenie raczej banalnej i mocno konwencjonalnej antyutopii, do tego doprawionej paszkwilem, jest w takiej sytuacji sensowne. Proza tendencyjna, zdaje się, nigdy nie przynosiła pożądanych efektów.
W tej sytuacji warto chyba przeczytać Cukrowy Kreml „przeciw” Sorokinowi. Odejmując na moment kontekst polityczny, który towarzyszył powstaniu tych opowiadań, można znaleźć kilka ciekawych obserwacji na temat funkcjonowania władzy i wspólnoty, które nie odnosiłyby się jedynie do Rosji ostatniej dekady. Elementem, który spaja zarówno cały cykl opowiadań Sorokina, jak i społeczeństwo z futurologicznej wizji, jest tytułowy Cukrowy Kreml – miniaturowa wersja siedziby carów, którą co roku na Boże Narodzenie otrzymuje każdy obywatel. Jego konsumpcja odbywa się z wielkim namaszczeniem, niczym wielka, ogólnonarodowa Eucharystia, która pozwala wytworzyć wrażenie jedności, wspólnoty. Władza, której odwiecznym symbolem jest Kreml, ofiarowuje sama siebie, dociera do każdego człowieka, wnika do jego organizmu – przez co zostaje, dosłownie, uwewnętrzniona i utrwalona, jako że znika podział na rządzących i rządzonych. W tej dziwnej symbiozie Kościoła i Państwa każdy jednocześnie jest władzą i podlega władzy – idealny system totalitarny. Do tego dochodzi także bardzo skomplikowany i darzony nie mniejszym szacunkiem system karania poddanych. Zawodowy siepacz, mający w społeczeństwie podobną pozycję co pop, posiada liczne przywileje, a jego praca jest niezwykle ceniona. Rózga (namaczana w słonej wodzie) staje się drugim, po cukierniczej reprezentacji siedziby władcy, symbolem prawa i porządku.
Wszystko to jest bardzo piękne, mądre i słuszne, jednakże nieco zbyt dosłowne (widmo Foucaulta krąży nad Europą). Jak się rzekło, subtelność nie jest najmocniejszą stroną Sorokina.
Władimir Sorokin, Cukrowy Kreml
przeł. Agnieszka Lubomira Piotrowska
WAB, 2011