W prologu reżyser żali się i ironizuje. Żali się, że nie zebrano wystarczającego budżetu na pełnoprawny film aktorski. Ironizuje, mówiąc, że animacja stanowi jego kaleką kuzynkę, pozbawioną wartkiej akcji i wybuchów. Na potwierdzenie tych słów, Švankmajer zdejmuje swoją głowę i wrzuca ją do rynsztoka. Żarty na bok. Przeżyć swoje życie (teoria i praktyka) to punkt przełomowy. Podporządkowana wizualnym metaforom narracja odstawiona zostaje na bok, a na powierzchnię wypływa prosta, choć surrealistyczna, historia miłosna.     



Evžen ma kłopoty ze snem. Choć zarzeka się, że jego podświadomość gra w otwarte karty, w końcu ląduje na kozetce. Problemami nazywa on jednak nie brak marzeń sennych, a ich nadmierną wybujałość. Zaczynają być one coraz bardziej absorbujące, sprawiają, że Evžen żyje podwójnie, realizując ideały André Bretona.
Na jawie utrzymuje go praca biurowa i „wykrochmalona” żona, gnająca biedaka dzień w dzień do kolektury. W fazie REM zastępuje ją młoda i atrakcyjna Evženia (aczkolwiek jej imię co noc się zmienia). Co gorsza, psychoterapeutka nakazuje bohaterowi podtrzymanie pozamałżeńskiego związku, przepisując nie pigułki a oneironautykę. „Pomoc” ożywionych fotografii Zygmunta Freuda i Carla Gustava Junga, wiszących na gabinetowej ścianie, pomaga pacjentowi „połączyć kropki” – kompleks Edypa, uśpione libido, przerośnięte superego. To jednak teoria. Praktyka jest bardziej skomplikowana. O tym jednak – drogi widzu – przekonać się musisz sam. Švankmajer nie rezygnuje bowiem z surrealistycznego humoru, a inwencji wciąż u niego sporo. Będzie to zatem intrygujące przeżycie (cudzego życia).


   
Urozmaiceniem dla oka, a materiałem do psychoanalizy są zdarzenia, na które tylko animacja może sobie pozwolić. Po ulicach chodzą ludzie z głowami ptaków, pomiędzy otwartymi na oścież oknami przeskakują zwierzęta i meble, a pani z kolektury w celu kupna losów odsyła do kasy kinowej. To zaledwie tło sennych ekspedycji. Zamiast aktorów mamy ich wycięte fotografie. Zamiast płynnego ruchu, konsekwentnie egzekwowaną technikę wycinanek à la Terry Gilliam. Już w pierwszej scenie Evženię goni „miś uszatek” ze sterczącą na wierzchu… „dobranocką”. „Dobranocką” jednak, pomimo obranej formy, filmu nazwać się nie da. Nie do końca jest to też film dla dorosłych, którzy epifanii doświadczają tylko u Dreyera czy Bressona.    

Choć czeski alchemik preferuje wzwód ponad przeintelektualizowanie, Przeżyć swoje życie nie jest samą tylko zabawą. Film opowiada o niedoskonałości życia i traumach, które trudno ubrać w słowa. U Švankmajera pozostają one nagie i dojmujące. Coś więcej niż psychoanaliza, nie tylko absurdalny humor – co w takim razie kryje się za najnowszym filmem Jana Švankmajera? Prawdopodobnie kilka ogłuszających dzwonków.


Przeżyć swoje życie (teoria i praktyka)
(Přežít svůj život (teorie a praxe))
Scenariusz i reżyseria: Jan Švankmajer
Zdjęcia: Juraj Galvánek
Muzyka: Alexandr Glazunov, Jan Kalinov
 Obsada: Václav Helšus, Klára Issová, Zuzanna Kronerova, Emília Došeková
Czechy/Słowacja 2010



Artykuł ukazał się w 18. numerze pisma krakowskich filmoznawców 16mm