Ten – jak pisze autor w Postscriptum – z dawna zamierzony projekt-parasol, reprezentujący całościowo jego artystyczne poszukiwania tego okresu, w pewnym sensie nie mógł oczywiście zachować spójności. Zresztą pod względem tematycznym czy formalnym nikt by tego nie oczekiwał po zbiorze fantastycznych opowiadań – a właściwie opowiadań i niedużych (jak na Dukaja) powieści. Spójność pojawia się jednak na innym poziomie. Lektura Króla Bólu wydobywa podstawową cechę twórczości (i postawy pisarskiej) autora: Dukaj zawsze idzie po linii największego oporu.

Stawia przed sobą literackie zadania w istocie karkołomne, opiera swoje teksty na przerażająco dogłębnym researchu, czytelnikowi zawiesza poprzeczkę na niebotycznej wysokości. Czytelnikowi, który – jeśli jest zwolennikiem „wysokiej” prozy – musi najpierw przekonać się do sięgnięcia po „literaturę gatunków”, po tekst eksplorujący możliwości science fiction. Z kolei jeśli chciałby on czytać książki Dukaja tylko jako wysublimowaną realizację tego wzorca – można już teraz orzec z całkowitą pewnością, że wiele by stracił.

Wiadomo nie od dziś, że niezwykłe wymagania stawia nieraz czytelnikowi już sama objętość książek Dukaja oraz powieściowy rozmach większości jego utworów, nawet tych planowanych początkowo jako krótsze. Niemal rozpoznawczym znakiem jego prozy jest specyficzny sposób prowadzenia narracji, który niczego nie objaśnia, nie liczy z poziomem wiedzy odbiorcy (a ta, gdy chodzi o światy wykreowane przez oszałamiającą wyobraźnię na równi z machiną logiczno-obliczeniowej inteligencji, jest początkowo doprawdy znikoma).
Zamiast tego od razu wrzuca go w sam środek rzeczywistości pełnej, u której podstaw leżą konkretne, przemyślane zasady, którą zapełniają typowe tylko dla niej zjawiska, w której mówi się odrębnym językiem, nieraz pełnym neologizmów i neosemantyzmów (a ich znaczenia – fundamentalnie ważne dla tekstu! – trzeba powoli rekonstruować). I to wszystko naprawdę działa, udaje się. Pisarz odnosi zwycięstwo w tych najtrudniejszych warunkach, które osobiście w ten sposób dla siebie zaprojektował.

Tajna szkoła, hodująca ze zdeprawowanych dzieci wyposażonych w niesamowite umiejętności post-ludzi, którzy pozwolą nawiązać kontakt z innymi cywilizacjami. Grupa astronautów w skomplikowanej psychologicznej rozgrywce zbliżających się do odkrycia Atlantydy kosmosu. Wielopoziomowa rzeczywistość, w której wirtualność staje się właściwie pustym pojęciem, bo nie ma nic poza siecią i nie ma niczego, czego nie dałoby się w niej doświadczyć. Planeta, na której swoje bazy założył Związek Radziecki, USA, Japonia i faszystowska Trzecia Rzesza. A obok na przykład futurystyczna satyryczna wizja Polski, w której nieliczna grupa wykształconych, o wysokim kapitale (nie tylko) kulturowym, opanowała dla siebie biznes i świat wysokiej techniki, zarazem w codziennym zachowaniu wracając do kodeksu Boziewicza – a tymczasem „prole” szykują rewolucję. Oraz jednocześnie makabryczna, humorystyczna i nieco sentymentalna inna wersja katastrofy czarnobylskiej, widziana oczami kapitana SB.

Tych kilka pomysłów leżących u podstaw niektórych opowiadań z Króla Bólu wystarczyłoby właściwie do przyznania autorowi specjalnej nagrody w dziedzinie inwencji, zwłaszcza gdy wiemy, jak każdy z nich jest dopracowany, ilu wymagał szczegółowych – i równie przemyślnych – rozwiązań. A i tak na tym nie koniec. Bohater jednego z opowiadań przenosi się kilkakrotnie w sferę czegoś na kształt gier komputerowych kolejnej generacji, na kilkanaście stron staje się kimś innym, przebywa w fantastycznej, wymyślonej przez Dukajów jego świata krainie. W tych krótkich rozdziałkach dostajemy do wglądu szkic tak pomysłowej i intrygującej rzeczywistości, że niejeden z niezłych pisarzy-fantastów uchwyciłby się go, aby osadzić w niej akcję co najmniej trylogii. Dukaja natomiast stać na rozrzutność: niefrasobliwie „marnuje” te perełki, wykorzystując je raptem jednokrotnie do zilustrowania rozrywek, rozmyślań, decyzji bohatera.

Tom otwierają dwa premierowe, ukończone w 2010 r. utwory. Ich skontrastowanie ukazuje spektrum możliwości pisarza, etap artystycznej drogi, do jakiego już dotarł. To drugie, Oko potwora, to słusznie doceniany przez Wojciecha Orlińskiego świetnie napisany pastisz w konwencji retro, sięgający po wzory Lemowskie. Pisarz staje na wysokości tego zadania zarówno pod względem literackim, jak i wtedy, gdy mniej lub bardziej mimochodem pyta o ludzkie nawyki, odczucia, marzenia i postępy. W porównaniu z tym opowiadaniem otwierająca tom Linia oporu jest w lekturze karkołomna, nawet wśród tekstów Dukaja lokuje się na szczycie hermetyczności. I to w niej właśnie widzimy świat, w którym dzięki postępowi techniki, nauki, zaawansowanym możliwościom wirtualności można żyć, nie napotykając tego, co trudne, niemożliwe, nieosiągalne. Bez linii oporu.

Linie oporu tworzą się i zanikają. Raz bycie człowiekiem oznacza to, raz – tamto. Linia oporu może obrócić się w swoje przeciwieństwo i z powrotem (np. płciowość w apłciowość i znów w – jakąś – płciowość). Linie oporu nie mogą zaniknąć w ogóle, albowiem to one są przedmiotem (materią) tej gry.

Dukaj, pisarz piętrzący przed sobą samym największe trudności, buduje na tych pojęciach swoistą antropologię. Człowiek definiuje się przez swoje granice. Człowiek opisuje się na liniach oporu. Jak wybrnąć z sytuacji ich braku, gdy popada się w hiperaktywność bądź jałowieje? Czy człowiek może sam sobie naznaczyć linie oporu? To podstawowe pytania tej wizji, częściowo sformułowanej wprost, jak w cytowanych wyżej uwagach, ale przede wszystkim wtopionej w rzeczywistość opowiadania, w działania (czy nie-działania)  bohaterów, w mechanizmy gospodarki tego świata, w całości właściwie opierającej się na przemysłach kreatywnych, produkujących wrażenia i znaczenia (kultura jest programem automatycznie wykonywanym na ludzkości). A także pokazanej przez to, co wyklucza, jak dzieli i różnicuje.

Ten znakomity – znakomity! choć bardzo trudno przyswajalny – tekst pokazuje ambicje Jacka Dukaja, jego linię największego oporu – bo pójściem po żadnej innej najwyraźniej nie jest zainteresowany. Zapytać nie tylko o człowieczeństwo, zapytać, co będzie później. Dziesiątki razy zmienić sposób narracji, rozległość perspektywy, eksperymentować z zapisem, użyć nowego języka, określeń wymyślonych, które są tak zrośnięte z opisywaną rzeczywistością, że właściwie słyszymy, jak bohaterowie używają ich na co dzień. Postawić diagnozę współczesności w jej najbardziej newralgicznych, najmniej uchwytnych miejscach, przypuścić, jak będzie wyglądał ciąg dalszy. Tak, żeby było widać od razu, że nie jest to zagadnienie wydumane, koncept s-f – ale, choćby nikt tego jeszcze nie widział, konkretny i żywotny problem, który przez małe, niedostrzegalne zmiany dotyczy nas w każdym momencie.

Chyba powinniśmy życzyć naszej literaturze, krytyce, czytającej publiczności – żebyśmy wszyscy potrafili stanąć na wysokości Dukaja.


Jacek Dukaj, Król Bólu
Wydawnictwo Literackie, 2010