Tytułowy wujek Boonmee wraca w rodzinne strony, by tam pod okiem troskliwej rodziny spędzić finalne dni swojego życia. Podczas „ostatniej wieczerzy”, niezobowiązujących rozmów o jedzeniu, na jednym z wolnych miejsc przy stole materializuje się duch jego zmarłej żony Huay, który od tej pory roztacza nad nim swą opiekę. Do grona rozmówców dołącza także w nieco odmienionej postaci zaginiony dawno syn Boonsong– już nie jako człowiek, ale leśne stworzenie obdarzone zdolnością mowy. Nikogo nie dziwi ani obecność przybyłych gości, ani ich aktualne wcielenia. Świat realny nabiera rumieńców świata metafizycznego. To, co wydaje się irracjonalne, wchodzi w pełną symbiozę z rzeczywistością.

Przez minimalistyczny styl Weerasethakula i powolny tryb narracji prześwituje reżyserska fascynacja Antonionim, zwłaszcza „Powiększeniem”. U obu tych autorów kina pojawia się chęć pochwycenia prawdy życia, zatrzymania jej ulotności na czymś trwałym, co można by nieustannie poddawać badawczemu spojrzeniu. Jak na fotografii. Nie dziwi więc dociekliwość i młodzieńczy zapał Boonsonga, który, raz uchwyciwszy w kadrze aparatu dziwną postać (duszę w ciele małpy?), tak zatracił się w jej poszukiwaniu, aż do całkowitego utożsamienia.
Tyle w ramach genezy jego nadprogramowego zarostu.

Bo u tajskiego reżysera spod ciężaru snutej opowieści wyłania się dobrotliwy śmiech, jak chociażby w pytaniu wujaszka o tę włochatość czy też w zachwycie całej rodziny nad młodością zmarłej Huay (niewątpliwe śmierć jej służy). Takich momentów, kiedy wraz z oddechem widza wyrywa się drgająca kadencja „oooo”, jest dużo więcej. Z czystą rozkoszą i lekką zazdrością patrzy się na spokój Boonmeego, który czuje, że śmierć jest tuż tuż, ale nie ma w nim obawy. Wzrusza mały gest żony, która przytula się do męża po skończonej dializie. Rejestrowane z zacięciem dokumentalisty zabiegi medyczne nie odstręczają. Życie staje się pełne w swej rozciągłości. A nawet wychodzi poza sztywne ramy tego, co „żywotne”.

W filmie Weerasethakula ożywa już dawno utracona przez kino pod groźbą anachronizmu i hermetyzmu moc symbolu. I nawet nie o sycącą deszyfrację tu chodzi. Bo jak zinterpretować scenę otwarcia z przechadzającym się po lesie bawołem czy wplecioną w fabułę bajkę o smutnej królewnie i jej stosunku miłosnym z sumem? Nie mniej jednak dobrze jest mieć materialne „dowody” na istnienie innego wymiaru rzeczywistości.

Mimo pozornej statyczności formy film ma charakter kolażowy. Obok czasu mitycznego, cyklu wiecznych przeistoczeń, istnieje najbardziej aktualna współczesność zapisana w wiadomościach telewizyjnych, reportażu fotograficznym o wojnie, w zdjęciach tajskich uczniów wpatrzonych w horyzont. Nijak się to ma do podwójnego „zejścia” wujka Boonmeego (dosłownie do leśnej jaskini, metaforycznie z tego świata). Ceremonia pogrzebu wypłukana jest z tradycyjnej obrzędowości, która tak mocno przenikała życie rodzinny w domu na skraju lasu. Za dużo w niej kolorowych świateł wokół trumny i błyszczących neonów. Rozbieranie obrzędu przez współczesność dokonuje się dosłownie, kiedy to mnich buddyjski na chwilę wchodzi w rolę przystojniaka – zrzuca kesę i zamiast niej zakłada obcisłe dżinsy i zwykły t-shirt, by incognito pójść do baru karaoke na kolację wraz z kuzynką Boonmeego. W toku narracji nie ma jednak zdziwienia. Spokojny ton prześwietlania, przenikania wielu rzeczywistości trwa.


Wujek Boonnmee, który potrafi przywołać własne poprzednie wcielenia
(Uncle Boonmee Who Can Recall His Past Lives / Loong Boonmee raleuk chat)
reżyseria: Apichatpong Weerasethakul
scenariusz: Apichatpong Weerasethakul,
zdjęcia: Yukontorn Mingmongkon, Sayombhu Mukdeeprom
występują: Sakda Kaewbuadee, Jenjira Pongpas, Thanapat Saisaymar i inni
kraje: Tajlandia, Francja, Hiszpania, Niemcy, Wielka Brytania
rok: 2010, 114'
premiera: 21 stycznia 2011 (Polska), 21 maja 2010 (Świat),
AP Mañana

MICHAŁ OLESZCZYK O WUJKU


Za seans dziękujemy Kinu Pod Baranami