Napisana w iście barokowym, rozbuchanym stylu, pełna analiz zdradzających swój psychoanalityczny rodowód oraz dziwacznych dygresji i porównań (jak na przykład ta o Giuseppe De Santisie, którego krytyczne w tonie artykuły dla czasopisma „Cinema” znamionowały niszczycielskie zapędy odziedziczone być może po przodkach piratach) – łatwo może stać się przedmiotem kpin ze strony osób poszukujących rzetelnej oceny dorobku reżysera. Również naczelna teza autorki, zgodnie z którą cała twórczość Viscontiego ma charakter autobiograficzny, prowadzi ją samą i czytelników na manowce pustych dywagacji nad kolejnym ekranowym wcieleniem Mistrza. Schifano w niemal każdej postaci męskiej obecnej w filmach Viscontiego dopatruje się podobieństw do samego twórcy (zwłaszcza w Roccu i jego braciach, gdzie wedle słów autorki był każdym z braci i jednocześnie trenerem homoseksualistą Morinim), a kreowane przez niego kobiece bohaterki traktuje jako kolejne wcielenia ukochanej matki, Donny Carli (zarówno w wersji młodej i pięknej Claudii Cardinale z Lamparta, opiekuńczej Anny Magnani z Najpiękniejszej czy, związanej kazirodczym stosunkiem z własnym synem, Ingrid Thulin ze Zmierzchu bogów).  Książka roi się od stwierdzeń w rodzaju: Visconti zdaje sobie sprawę, że filmem „Lampart” osiągnął szczyty. Jednakowoż ukryty demon nakłania go do dalszych zmagań z samym sobą. Zaś okres przygotowań do produkcji filmu Ziemia drży zostaje opisany jako czas, w którym reżyser  znowu pragnie stanąć twarzą w twarz z rzeczywistością, „cisnąć ster i kotwicę”, rzucić się w wir nowych potyczek i przejść od piekieł Orfeusza do wysp Ulissesa, opuścić ring teatru dla bezkresnych horyzontów Sycylii. Poetyckich fraz Laurence Schifano nie można nawet zrzucić na karb pewnej specyficznej dla francuskich humanistów maniery pisania tekstów naukowych. Bowiem zamiast spodziewanej błyskotliwej gry słów, otrzymujemy nierzadko fragmenty brzmiące jak niezamierzona parodia biografii wybitnego artysty. 

Co zatem sprawia, że pomimo tych ewidentnych słabości Luchino Visconti.
Ogień namiętności
to książka, którą od początku do końca czyta się z niesłabnącym zainteresowaniem? Przede wszystkim jest to zasługą ogromnej sprawności, z jaką autorka odmalowuje barwy, dźwięki i kolory epok, w których żył bohater jej opowiadania. Niezliczone szczegóły, anegdoty, historyjki przytaczane przez Schifano pozwalają w plastyczny sposób odtworzyć atmosferę europejskiego fin de siècle’u, szalonych lat trzydziestych, dramatycznych wydarzeń z okresu drugiej wojny światowej czy wreszcie burzliwych lat powojennych. Niemal od podszewki poznajemy duchową ojczyznę twórcy Opętania, czyli Mediolan, miasto bankierów, mgieł i opery. Wraz z nim wkraczamy na paryskie salony, gdzie królowali Salvador Dali, Jean Cocteau czy Coco Chanel, zanurzamy się w baśniowej scenerii rodowego zamku Viscontich na północy Włoch. Szczególną uwagę poświęca Schifano okresowi dzieciństwa i lat młodzieńczych Luchino, kiedy kształtował się jego artystyczny temperament. Pomimo iż Visconti w momencie wybuchu I wojny światowej miał zaledwie osiem lat, zawsze utrzymywał, że przynależy do epoki Manna, Prousta i Mahlera (czego najpełniejszy wyraz dał w swoim późnym arcydziele Śmierć w Wenecji). Nieprzypadkowo też do jego największych – i niestety niezrealizowanych – marzeń należało przeniesienie na ekran W poszukiwaniu straconego czasu.

Autor Lamparta, zanim odkrył w sobie powołanie do reżyserii, był jednym z wielu bogatych arystokratów, wiodących próżniaczy żywot wśród rozrywek oferowanych przez największe europejskie stolice. W czasach kiedy Paryż, Londyn i Rzym stanowiły jeden przenikający się świat młodego Luchina pasjonowały głównie teatr, opera i konie. Dopiero zbliżenie się do twórców z kręgu francuskiego Frontu Ludowego, a zwłaszcza bliska znajomość z Jeanem Renoirem, zaowocowały gruntowną przemianą artystyczną i światopoglądową. Sprawiły, że to właśnie on, wielbiciel wielkich, wystawnych spektakli stał się jednym z ojców włoskiego neorealizmu, nurtu silnie zaangażowanego społecznie i politycznie, opiewającego zgrzebną rzeczywistość dnia codziennego. Podczas wojny Visconti wspomagał aktywnie Ruch Oporu i do końca życia pozostał wiernym zwolennikiem partii komunistycznej (choć z powodu zadeklarowanego homoseksualizmu nigdy nie wystąpił oficjalnie o legitymację partyjną). Lewicowe poglądy połączone z rozrzutnym trybem życia zaskarbiły mu przydomek „czerwonego hrabiego” a odwiedzający go w jego rzymskiej willi koledzy z partii byli anonsowani przez kamerdynera jako „baron Alicata” lub „markiz De Santis”. 

Cechujące Viscontiego wewnętrzne sprzeczności znakomicie oddaje jego metoda pracy na planie, której liczne świadectwa można odnaleźć na kartach książki Schifano. Z jednej strony twórca Zmierzchu bogów uwielbiał swoich aktorów i zawsze otaczał się dużą grupą młodych współpracowników. Do „stajni Viscontiego” należały takie gwiazdy jak Alain Delon, Vittorio Gassman, Marcello Mastroianni , Helmut Berger, Claudia Cardinale, Anna Magnani czy Silvana Mangano. Przy czym ta hippiczna metafora nie była bynajmniej czczym określeniem.  Visconti zwykł mawiać, że to właśnie wśród rasowych koni nauczył się pracować z aktorami, naginać ich do swojej woli, do swego widzimisię, tworzyć ich lub przetwarzać. Nie obawiał się doprowadzać swoich współpracowników do granic wytrzymałości, jeśli tylko miało przynieść korzyści dla filmu. Słynna anegdota mówi, że pewnego dnia kazał Renato Salvatoriemu czekać od siódmej rano do ósmej wieczorem na nałożenie charakteryzacji, by doprowadzić go do wściekłości przed nakręceniem sceny kłótni z Alain Delonem w Rocco i jego braciach. Sam również nie oszczędzał się w trakcie zdjęć. Pił ogromne ilości  mocnej kawy, palił osiemdziesiąt papierosów dziennie i potrafił nie spać przez tydzień. Ten wyniszczający tryb życia doprowadził go z czasem do utraty zdrowia i paraliżu części ciała na skutek wylewu, któremu uległ podczas pracy nad Ludwigiem. Jednak nawet wówczas pragnął jak najszybciej wrócić do pracy. Swój ostatni film Niewinne (1976) nakręcił z wózka inwalidzkiego. Ponoć nawet lekarze, świadomi ryzyka na jakie się narażał, nie byli w stanie protestować w obliczu tytanicznej woli działania, którą przejawiał. Chcę zmagać się ze wszystkimi, ze wszystkim, bez wyjątku – mówił – Namiętnie. Bo zawsze trzeba płonąć namiętnością, zmagając się z czymkolwiek.

W swoim tekście Schifano kreśli fascynujący portret artysty całkowicie poświęcającego się sztuce, człowieka bezgranicznie oddanego swojej pasji. I może dlatego niekiedy przybiera zbyt górnolotne tony. W poszukiwaniu wielowymiarowych interpretacji jego twórczości lepiej sięgnąć po polskie opracowania autorstwa Alicji Helman (Urok zmierzchu. Filmy Luchino Viscontiego) czy Joanny Wojnickiej (Świat umierający: O późnej twórczości Luchino Viscontiego). Żeby jednak odkryć choć drobną cząstkę prawdy o Viscontim-człowieku warto poddać się nurtowi swobodnej narracji zaproponowanej przez francuską biografistkę. I kto wie, czy wówczas, ulegając na moment jej sile przekonywania, nie dojdziemy do wniosku, iż Visconti w istocie miał w sobie coś z Ludwiga, jednego z najtragiczniejszych bohaterów w historii kina, gdyż, niczym król Bawarii, mógł przed śmiercią o sobie powiedzieć:  Ja jestem zagadką. Chcę pozostać zagadką, na zawsze, dla innych, a nawet dla samego siebie.


Luchino Visconti. Ogień namiętności
Laurence Schifano
Przeł. Elżbieta Radziwiłłowa
PIW, Warszwa 2010