Co prawda nie wiemy, kiedy dokładnie i w jakim kontekście padły te słowa (Jeruzalem to powieść z 2005 roku), stąd pierwsza komplikacja, utrudniająca odpowiedź na pytanie: ile do Nobla? Druga trudność polega na tym, że w Polsce wciąż niewiele możemy powiedzieć na temat twórczości urodzonego w 1970 roku portugalskiego poety, powieściopisarza oraz autora sztuk teatralnych, przedtem znanego tylko ze zbioru humoresek Panowie z dzielnicy, opublikowanego przez Świat Książki w 2007 r. Jedno natomiast nie ulega wątpliwości: Jeruzalem to jedna z najlepszych i najciekawszych książek wydanych w Polsce w minionym 2010 roku.

Właściwa akcja powieści rozgrywa się w nocy z 28 na 29 maja i ogranicza się do kilku wędrujących osobno postaci, których relacje stopniowo odsłaniają się przed czytelnikiem. Miejscem nocnych wydarzeń jest opustoszałe miasto, ponure i niebezpieczne, wyjątkowo wrogie człowiekowi. Niepokój tkwi już w samej materii, podlegającej – jak w prozie Schulza – procesowi nieustającej przemiany. Tavares, ogrywając poetycko wizję nocy (ukazując jakby świat sprzed stworzenia), zastanawia się, kiedy ze spowijających materię ciemności wyłania się człowiek, gdzie się zaczyna i co odróżnia go od pozostałej masy? Daleki jest jednak od wyestetyzowanego manieryzmu. Jego styl charakteryzuje niezwykła oszczędność, wręcz asceza. Wydaje się, że skupia się wyłącznie na tym, co musi zostać powiedziane i próżno szukać tu jakichkolwiek formalnych nadwyżek.

Perspektywa bohaterów powieści jest materialistyczna. Każda, nawet najbardziej błaha część materii pojawia się po to, by zostać zastąpiona przez inną jej formę. To w oczach jednej z bohaterek dowodzi, że ten szczególnie pojęty altruizm materii jest równoznaczny z altruizmem moralnym – wymaga przecież samowyrzeczenia. Idąc tym tropem, stwierdza również, że duch nie jest równie wspaniałomyślny, ponieważ cechuje go trwanie poza materią. W związku z tym: cóż może stracić coś, co nie istnieje? To stanowisko zostanie postawione w nowym świetle przez tragiczne wydarzenia nocy. Powieść Tavaresa domaga się wykładni parabolicznej, dlatego skoro mowa była o przestrzeni, nie sposób przemilczeć relacji, która zachodzi między centrum, gdzie męscy bohaterowie spotykają prostytutki (więc jakby domeną ciała) oraz znajdującymi się w jego sąsiedztwie pobocznymi dzielnicami (tu z kolei najważniejszy jest kościół, sfera ducha).
Wokół tego napięcia między ciałem i duchem ogniskują się powieściowe refleksje.

Jedna z bohaterek, Mylia, za wszelką cenę chce dostać się do kościoła. Podobnie jak pozostałymi postaciami Jeruzalem, sprowadzonymi głównie do fizjologii, powodują nią bodźce cielesne. Ból, który odczuwa Mylia, rodzi potrzebę zbliżenia się do jakiegoś boga. Jednak chce wejść do świątyni o nieodpowiedniej porze, nad ranem – drzwi pozostają zamknięte. Kobieta nie opuszcza placu wokół kościoła, czeka. Znów daje o sobie znać jej cielesność: chciałaby jak mężczyzna w wyprostowanej postawie oddać mocz na ścianę kościoła, ostatecznie jednak tego nie robi. Rywalizują w niej dwa bóle: jeden związany ze śmiertelną chorobą, na którą cierpi, prowokujący do pytania o duszę, drugi prozaiczny, ból głodu, który w tym konkretnym momencie dowodzi, że pokarm chleba (nietrudno wyczuć tu dwuznaczność, próbę pogodzenia myślenia religijnego i świeckiego) ważniejszy jest niż nieśmiertelność. Mylia wykonuje w tej sytuacji znamienny gest – pisze białą kredą na murach kościelnych słowo „GŁÓD”. Tym, co pozostaje wobec zamkniętych drzwi kościoła i braku realnego pokarmu, jest najbliższy ciału ból, gwarantujący umierającej bohaterce chwilową nieśmiertelność.

Ważną postacią jest również Theodor Busbeck – były małżonek Mylii, ceniony naukowiec i lekarz, który starał się pomóc żonie wyjść z choroby psychicznej. W świecie nauki zasłynął jako autor ambitnego projektu, mającego na celu stworzenie uniwersalnego wzoru, który pozwoli określać przyczyny zła. Poprzez zbadanie wszelkich przypadków potworności w dziejach świata Busbeck, niczym Hegel XXI wieku, z doktrynerską pasją chce – jak to nazywa – uchwycić rytm serca historii, poznać jej zdrowie psychiczne, a w konsekwencji zrozumieć rządzące nią mechanizmy po to, by utrzymywać ją pod kontrolą. Jego małżeństwo z obłąkaną Mylią, która twierdzi, że widzi dusze, jest zderzeniem dwóch przeciwstawnych światów: lekarza i prorokini. Niestety, bez szans na dialog. W starannie wypreparowanej metodzie naukowej Busbecka jest jednak miejsce na specyficznie pojętą transcendencję. Jego zdaniem szukanie Boga jest nieodłączną aktywnością zdrowego ciała, odczuwającego brak. To jakby jedna z funkcji organizmu ludzkiego. W świecie Theodora nie ma za to miejsca na emocje. Wychowany w patriarchalnej rodzinie, pod presją wysoko postawionego ojca, nauczył się traktować ludzi wyłącznie jak wyzwania naukowe. Potrzeby ciała spełnia, korzystając z usług prostytutek. Kiedy pojawia się w nim obawa, że posiada zdolność rozumienia szaleńców, która mogłaby przerodzić się w empatię dla nienormalności, bez żadnych skrupułów oddaje żonę do Hospicjum Georga Rosenberga, by tam zajęli się nią specjaliści.

W Jeruzalem każda postać, ale też każdy opisywany fragment rzeczywistości to jakby wydestylowane światy istniejące na mocy własnej materialnej odrębności. Rzęsa chłopca, która wpada do werku zegarka, mogłaby zaburzyć porządek czasu – innego wymiaru świata. Do tego jednak nie dojdzie. Światy nie spotkają się, trwają i przemijają wyłącznie dzięki własnej energii. To, co wydarza się pomiędzy, dzieje się na linii wzroku. W panoptycznej rzeczywistości zamkniętych kościołów każdy z osobna wystawiony jest wyłącznie na ludzkie spojrzenie. Ono jest perwersyjnym narzędziem zarówno symulowanej, jak i realnej władzy. W jednej ze scen weteran wojenny, Hinnerk, zabawia się, obserwując przez okno bawiące się dzieci, do których mierzy z pistoletu. W jego patrzeniu zawiera się groźba agresji. Hinnerk, nie mogąc poradzić sobie z powojenną traumą, zamyka się w granicach własnego ciała (mikroskopijnej ojczyzny). Nie rozstaje się z bronią, nosi ją wciąż za paskiem spodni, fetyszyzuje, dochodząc do wniosku, że wszystko, co pachnie człowiekiem, jest ludzkie. Podobnie jak Mylia, Hinnerk pod wpływem głodu rusza nocą w kierunku kościoła. Z tą jednak różnicą, że w jego przypadku chodzi o głód ludzkiego mięsa, uświadomiony kanibalizm, którego odkrycie całkowicie go przeraża. Jego nocna wędrówka zakończy się tragicznie...

Kwintesencją nowoczesnych mechanizmów kontroli jest hospicjum, do którego trafia Mylia. Jest to w swej istocie instytucja nadzoru, racjonalnie zarządzana, służąca podtrzymywaniu iluzji bezpieczeństwa społecznego, legitymizowanego ideami cywilizacji. Praca tej placówki polega na izolowaniu wszystkich tych, którzy wykraczają poza powszechnie uznawaną normę. W jej obrębie dochodzi do ich prześladowania, choć wszystko w zgodzie z prawem, dyscypliną i regulaminem. Niezwykłe wrażenie wywołują przytoczone w pewnym miejscu przez narratora głosy „obłąkanych”, pełne oczekiwania, strachu, niepewności własnego ciała oraz irracjonalnej wiary w pozaczas.

Na pozór profesjonalnym zakładem rządzą przede wszystkim pieniądze, żądza prestiżu oraz całkowity brak ludzkich uczuć (kiedy w czasie hospitalizacji Mylia zachodzi w ciążę z jednym z pacjentów – Ernstem, dziecko zostaje jej odebrane, a pod wpływem nieudolnie przeprowadzonej operacji nie tylko staje się bezpłodna, ale też skazana na powolne umieranie). Odbycie kuracji w klinice ogranicza wydolność ciała, jest więc faktycznie podtrzymywaniem choroby. Najbardziej jednak przeraża bezwolność i naiwność pacjentów, którzy, poddając się rutynie narzuconej im z zewnątrz, nie potrafią i nie chcą funkcjonować na innych prawach. Z drugiej strony to tu zawiązuje się uczucie między Mylią i Ernstem, którzy później będą sobie bardzo potrzebni. Bohaterowie Tavaresa szukają sposobu na „zadomowienie się” w świecie, lecz jedyne, czym dysponują, to świadomość własnych ciał. Dlatego wobec nieprzynoszących rozwiązania sposobów (jak religia czy w przypadku Theodora – nauka uprawiana z równie religijną żarliwością) są pozostawieni samym sobie.

Kiedy Mylia i Ernst opuszczają mury hospicjum, trafiają na głębokie wody. Ze zdwojoną siłą daje o sobie znać to, że nie potrafią stworzyć na własne potrzeby jednolitego języka, w którym mogliby się rozpoznać. Pełne wieloznaczności są sparafrazowane słowa Psalmu 137, które wypowiada na koniec Mylia: Jeśli zapomnę o Tobie, Georgu Rosenbergu, niech uschnie moja prawica. Czy to ironia? Szczerość? Wdzięczność? Nienawiść? Pozostajemy z pytaniami.


Gonçalo M. Tavares, Jeruzalem
tłum. Michał Lipszyc
Świat Książki, 2010