Efektowne żonglowanie ogranymi motywami, tworzenie intertekstualnej mozaiki nawiązań do literatury groszowej (i nie tylko), sklejanie elementów pożyczonych od innych autorów w unikalny sposób i tworzenie własnej, oryginalnej opowieści zawsze Alanowi Moore'owi wychodziło fantastycznie. On postmodernizm ma w krwi, to jego wrodzony język, którym posługuje się z poetycką wirtuozerią. Nie inaczej było w przypadku pierwszego zeszytu Stulecia, i choć na razie z ostateczną oceną jego pracy muszę wstrzymać się do premiery ostatniego, trzeciego odcinka cyklu, to nie sądzę, że Moore sprawi zawód.
W pierwszym tomie zatytułowanym 1910 powracają znani z poprzednich tomów wampirzyca Mina Harker i odmłodzony Allan Qutermain, podający się za własnego syna.
Lista lektur, z których Moore korzystał w pracy nad nową Ligą, diametralnie się nie zmieniła. Wyjąwszy pannę Wolf i Historię O, scenarzysta sięgnął głównie po powieści, w których zaczytywała się młodzież łaknąca literackiej dawki grozy, niesamowitości i przygody. W komiksie zmienił się natomiast nastrój. Niewiele pozostało w nim z klimatu radosnych przygód, obfitujących w niesamowite perypetie, z których bohaterowie (w większości) wychodzili cało, ratując Imperium i Królową. W atmosferze początku nowego wieku, ostatniego w drugim tysiącleciu, niewiele jest optymizmu, przeważają nastroje schyłkowe, dekadenckie. Zniknęła gdzieś wiara w potęgę pary i elektryczności, w technologiczny postęp, jeszcze obecna w pierwszej serii. Tradycyjna moralność ma się ku upadkowi, podobnie uświęcony tradycją i boskim nadaniem ustrój społeczny. Nadchodzi czas demokratyzacji, gwałtownej urbanizacji, niekontrowanych zmian cywilizacyjnych. A wszystkim tym zmianom, które napawają lękiem, towarzyszą tajemnicze znaki, niechybnie zwiastujące rychłą Apokalipsę. Gdzieś w tej kreacji świata przedstawionego pobrzmiewają tony znane z albumu Z piekła rodem. Czyżby świadczyły o krytycznym nastawieniu Moore'a do nowoczesnego modelu społeczeństwa europejskiego, wypracowanego po II Wojnie Światowej? Trudno powiedzieć. Szczególnie po lekturze ledwie pierwszej części trylogii.
To nie jedyny wątek rodem z From Hell, bowiem w komiksie pojawia się również rekonfiguracja Kuby Rozpruwacza, obsadzona w… Operze za trzy grosze. Obok ezoteryczno-magicznych fascynacji mistrza z Northampton, nie braknie również jego muzycznych fiksacji. Pojawią się w formie specyficznej ścieżki dźwiękowej, przysposobionej do funkcji narracyjnych. Kolejne świetne, nieszablonowe rozwiązanie, zbliżające Ligę do… greckiego dramatu z silnie wyeksponowaną rolą chóru, tu rozpisaną na dwa głosy – maniakalnego mordercy i dziwki. Komu, jak komu, ale Alanowi Moore'owi taki fikołek nie mógł się nie udać!
Co więcej, tylko Moore potrafi z najbardziej skonwencjonalizowanych chwytów literatury pulpowej, ogranych do bólu przez podrzędnych literatów, schematycznych scen czy dialogów wycisnąć tak wiele. Ileż te szablonowe sceny nabierają wdzięku pod piórem Moore'a, jakże sprytnie są rozegrane! Nie pozwalają wyjść z podziwu nad kunsztem ich autora, posiadacza alchemicznej umiejętności zamieniania kryminalnej, przygodowej czy romansowej sztampy w czyste, literackie złoto. W Stuleciu znów mu się udało. A niech go!
Liga Niezwykłych Dżentelmenów – Stulecie #1: 1910
Alan Moore, Kevin O`Neill
Tłum.: Paulina Braiter
Egmont
05/2010