Po długich pięciu latach austriacki reżyser wraca do kin z Happy Endem. Michael Haneke znany ze swoich przewrotnych moralitetów tym razem kręci film o zachodniej, burżuazyjnej rodzinie. Trzeba przyznać – temat nie jest nowy, powstało już wiele zapisów rozpadu rodzinnej struktury. A jednak nadal decydujemy się pójść do kina z nadzieją, że autor obrazów tak oryginalnych jak Funny games czy Biała wstążka zdoła nas czymś zaskoczyć, wykorzysta na swoją korzyść klisze i schematy. Czekamy na tą niejako freudowską niesamowitość, na to, co u Hanekego najciekawsze – wplatanie w pozornie banalne sytuacje pierwiastka obcości. Niestety tym razem reżyser nas rozczarowuje, film zdaje się zawierać wszystko co powinien, pomimo tego całość się sypie, traci zupełnie rytm, a w efekcie nie akcentuje odpowiednich momentów.