Spektakl działa na dwóch nierównych poziomach − narracyjnym i autoreferencyjno-performatywnym. Ten drugi traktuje o teatrze jako formie otwartej, eksperymencie wydarzającym się tu i teraz zarówno pomiędzy aktorami, jak i aktorami oraz widzami/uczestnikami. Część z nich jest zresztą usadowiona bezpośrednio na scenie − na wielkich poduchach-krowach. Oglądają, a raczej biorą udział w spektaklu, i jednocześnie mają w polu widzenia „tę drugą” publiczność, klasycznie siedzącą na widowni. Nie ma tu miejsca na budowanie ról czy konstruowanie opowieści. Jest za to przekraczanie granic konwencjonalnej teatralności na rzecz dziejącego się performansu. Aktorzy w genialnie wymyślonych przez Sławomira Blaszewskiego, zuniformizowanych, białych kombinezonach, skarpetach, chodakach (na kształt Crocsów), naciągają na głowy białe pończochy. Pozbawione twarzy sylwetki wykonują bardzo cielesny, a zarazem nieco robotyczny układ, któremu towarzyszy odczytywany przez Barbarę Wysocką opis zimy rozpoczynający drugi tom Chłopów. To właśnie w tym działaniu szukać można zalążka tego, co Garbaczewski nazywa teatrem eksperymentalnym. I nawet Mateusz Łasowski jako Antek, który ze względu na kontuzję nogi występuje na wózku inwalidzkim, wymuszającym odmienny sposób bycia na scenie, świetnie wpisuje się w ten performatywny charakter.
Można potraktować ten szczegół jako osobliwe zakłócenie, efekt uboczny, który trzeba jakoś zaadaptować, ale poprzez swoje natrętne odwołanie do rzeczywistości pozascenicznej rozbija on teatralną fikcję. Do tego wszystkiego dodajmy charakterystyczne dla Garbaczewskiego skupienie uwagi na elementach takich jak światło, wideo, nowe technologie. W ramach tego ostatniego pojawia się na przykład kosmiczny łazik w roli świni oraz słynnego bociana z chaty Borynów.

Drugim poziomem, który za bardzo wchodzi w konkury z eksperymentem, jest narracyjność. Pozostaje ona, jak to u Garbaczewskiego, mocno zdekonstruowana, czego przykładem są choćby relacje pomiędzy bohaterami − zwłaszcza pod względem nierówności płci i wyeksponowanie transgresyjnej roli Jagny (Magdalena  Koleśnik) z finałową, bardzo poruszającą sceną gwałtu. Następnie przemyślane role zwierzęce (Andrzej Kłak jako krowa w skórzano-pleksi narzucie ze świetną sceną dojenia mleka − patrzcie państwo można być i Józefem K. w Procesie, i krową u Garbaczewskiego, a to wszystko podczas jednego festiwalu − oraz Klara Bielawka w roli kury) czy badanie problemu kolektywności − żeby wymienić zaledwie kilka. Niemniej owa narracyjność, a zwłaszcza elementy kabaretowe, które chyba nie do końca są spójne z estetyką reżysera, nie pozwalają w pełni rozwinąć się eksperymentowi. Nie chodzi o to, że te narzędzia same w sobie są złe. Ale jeśli Garbaczewski pokazuje, że inna perspektywa nie tylko jest możliwa, ale i szalenie interesująca, to pozostawia nam spory niedosyt.

Tak czy siak Chłopi wg Władyslawa Stanisława Reymonta są doskonałym punktem wyjścia dla poszerzania eksperymentalnego pola, co zresztą chyba sukcesywnie dzieje się w teatrze Garbaczewskiego. W tym miejscu pozwolę sobie na cytat z Feliksa Mangghi Jasieńskiego, który jako admirator młodopolskiej rui i porubstwa (czy nie tak właśnie funkcjonuje obecnie duża część polskich scen?) mawiał, że być może nie przebije on otaczającego go myślowego muru, ale przynajmniej zrobi szparę na tyle dużą, że zaczną przepływać przez nią fale świeżego powietrza. Dopiero później znajdą się śmiałkowie, którzy tę jego pracę poprowadzą dalej. Może na razie musimy poprzestać na owej szparze? Bo jestem przekonana, że pociągnięcie eksperymentu w Chłopach do końca skończyłoby się manifestacyjnym opuszczaniem spektaklu przez dużą część publiczności. Ale czego nie robi się dla porządnej hucpy?


Foto: Magdalena Hueckel