AUTORKA
Maureen Jennings – pisarka, psycholożka i terapeutka. Urodziła się w Birmingham, ale od dłuższego czasu mieszka i pracuje w Kanadzie. Od 1997 roku publikuje powieści o detektywie Murdochu, które zyskały międzynarodową sławę, są tłumaczone na wiele języków i ekranizowane. Opublikowała również kryminalną serię o Christine Morris oraz wiele innych książek, w tym również niebeletrystycznych. Jej pasją jest oprowadzanie miłośników Murdocha po Toronto w strojach z epoki.
FRAGMENT POWIEŚCI
NIEDZIELA, 10 LUTEGO
William Murdoch, sierżant pełniący obowiązki detektywa, przykucnął obok martwej dziewczyny i odgarnął z jej twarzy ciemne włosy. Pomijając śmiertelną bladość, w zaokrągleniu jej policzków ciągle kryła się jakaś słodycz, a skóra nie nosiła jeszcze znaków upływającego czasu. Poczuł ukłucie żalu. Stojący za nim konstabl Crabtree nerwowo przestąpił z nogi na nogę, a woźnica pogotowia przechylił się przez siedzenie, żeby coś zobaczyć. Na szczęście gapie przy wejściu na dróżkę znajdowali się pod kontrolą konstabla Wickena – jednak nawet o tak wczesnej godzinie niedzielnego poranka zgromadził się ich, zwabionych dzwonem alarmowym, całkiem spory tłum. Pewien mężczyzna przyniósł nawet stołek, na którym mógł stanąć, żeby lepiej widzieć.
– Przynieś koc, Crabtree – rzucił przez ramię Murdoch do konstabla. Przysiadł na piętach, starając się jak najlepiej osłonić zwłoki. Dziewczyna leżała na plecach, blisko rozklekotanego, drewnianego płotu. Lewa strona jej ciała pokryta była sinymi plamami. Stężenie pośmiertne daleko posunięte, nie można było odwrócić głowy, nogi i ramiona zamarznięte. Oczy zamknięte. Uniósł lewą powiekę. Źrenica w postaci małego punktu na jasnoniebieskiej tęczówce. W prawym oku to samo. Pochylił się i powąchał okolice jej ust, ale nie wyczuł zapachu alkoholu. Na pierwszy rzut oka nie można było określić przyczyny śmierci – nie było krwi ani żadnych widocznych ran. Pochylił się jeszcze bardziej. Na lewym nadgarstku widniały trzy małe siniaki. Przymierzył do nich swoje palce, pasowały. Zauważył też większe stłuczenie po wewnętrznej stronie przedramienia oraz drugie w okolicy łokcia. Ostrożnie zbadał jej dłonie. Krótko obcięte paznokcie, a poza tym nic, co by zwróciło jego uwagę. Przesunął palcem po zimnej dłoni, wyczuwając małe zgrubienie. Odgarnął śnieg i zbadał jej stopy. Paznokcie były czyste, a na podeszwach nie zauważył żadnego zadrapania ani śladu.
– Oto koc, proszę pana – Crabtree podał mu szary, szpitalny koc. – Wygląda na mniej więcej tyle lat, co moja siostra. Czternaście – powiedział.
– Osobiście dałbym jej więcej.
Twarz dziewczyny była młoda, co podkreślały rozrzucone przy ramionach ciemne i gęste włosy. Jej kształty jednak były obfite: pełne piersi, zaokrąglone biodra i pośladki. Murdoch przykrył ją i podniósł się, marszcząc brwi.
– Niezwykłe, Crabtree, te jej cholerne oczy...
Przerwało mu rżenie policyjnego konia, po którym rozległ się głośny szmer od strony ulicy. Wicken odsuwał gapiów do tyłu, podczas gdy na dróżkę wjeżdżała dwukółka. Konstabl podszedł, by przytrzymać konia, a z siedzenia zszedł sztywno starszy mężczyzna. Miał na sobie staromodny płaszcz w kurzą stopkę, wysoki cylinder, a dolna część jego twarzy zasłonięta była białym jedwabnym szalem. Kiedy zbliżył się do Murdocha, mruknął: „Ropny ząb” i wskazał na szal. Potem spojrzał w dół na zwłoki.
– ...się tu stało?
– Nie wiem, proszę pana – odpowiedział Murdoch. – Jeden z naszych konstabli znalazł ją jakieś czterdzieści minut temu.
Odsunął koc, żeby koroner mógł się przyjrzeć.
– Kto to?
– Jeszcze tego nie sprawdziliśmy.
– Nierządnica?
– Nie sądzę, proszę pana. Jest dość czysta, a poza tym konstabl tego rewiru stwierdził, że nigdy wcześniej jej nie widział.
Koroner wskazał fioletowe plamy na boku ciała.
– Ruszaliście ją?
– Nie, proszę pana, musiał to zrobić ktoś inny.
– Ubranie?
– Niewiele.
– Barbarzyńcy.
Usiłował się pochylić, ale natychmiastowy ból w szczęce kazał mu się szybko wyprostować.
– Nie żyje... zgadza się, ale ja... – zmarszczył brwi i spojrzał na Murdocha. – Gdzie... widziałem pana wcześniej?
– W grudniu zeszłego roku, proszę pana. Sprawa Merishaw.
– Oczywiście, teraz sobie przypominam. Straszne... barbarzyńskie!
Służąca państwa Merishaw urodziła martwe dziecko, po czym jego zwłoki ukryła w ogrodzie sąsiadów. Tam zostały one znalezione przez dzieci. Arthur Johnson był koronerem w tej sprawie, równie powierzchownym co teraz, choć wtedy nie miał wymówki w postaci ropnego zęba.
– Przewieźć ciało... badanie zwłok w kostnicy... tutaj za zimno... raport...
Murdoch niczego nie zrozumiał.
– Słucham?
Johnson odsunął tłumiący jego słowa szal sprzed ust, krzywiąc się z bólu, gdy zimne powietrze dotarło do zęba.
– Przeprowadzę natychmiast badanie i wyślę panu raport.
Szybko ponownie owinął się szalikiem i ruszył w kierunku swojego powozu, mrucząc niezrozumiale coś pod nosem. Crabtree pomógł mu wdrapać się na siedzenie, a on trzepnął wodzami gniadą klacz, która ruszyła szybkim kłusem.
Murdoch ponownie przykrył ciało kocem. Nigdy wcześniej nie miał do czynienia z taką sytuacją i chociaż żal my było dziewczyny, to miał świadomość, że sprawa ta może się okazać godna uwagi. Podekscytowała go ta myśl. W policji miejskiej trudno było o awans. Przez ostatnich kilka lat miasto borykało się z trudnościami finansowymi i władze odrzucały prośby szefa policji Grasetta o zwiększenie budżetu. Policja nie mogła się rozwijać. Murdoch od trzech lat pełnił obowiązki detektywa i o ile ktoś wyższy rangą od niego nie odejdzie na emeryturę albo nie umrze, ciągle będzie tkwił na tym stanowisku. Ostatnio narzekał trochę na tę sytuację, ubolewając, że musi kłaniać się w pas człowiekowi, którym gardzi. Istniała jednak szansa, że owa martwa dziewczyna przysporzy mu trochę chwały, o ile wszystkim dobrze pokieruje.
– Myśli pan, że to jeszcze długo potrwa, panie Murdoch? – zawołał konstabl odpowiedzialny za ambulans. – Koniom jest pioruńsko zimno!
– No to zarzuć im koce na grzbiety.
Richmond bez przerwy narzekał, a na dodatek był leniwy. Murdoch nie miał dla niego czasu.
Marudząc pod nosem, konstabl zszedł z siedzenia, wziął dwa koce z tyłu wozu i narzucił je na konie. W zimnym powietrzu ich oddechy zamieniały się w parę. Śnieg ciągle padał, a wilgoć oddechu Murdocha osadzała się na jego wąsach w postaci lodowych drobinek. Odczuwał wdzięczność dla umierającego więźnia, od którego za trzy prymki Jolly Tar odkupił długie futro z foki i furażerkę, chroniące go teraz przed zimnem. Pod pachami futro było wprawdzie nieco wytarte, ale nie rzucało się to w oczy, a jego gospodyni udało się wywabić z niego większość plam.
Przywołał konstabla Crabtree.
– Lepiej dowiedzmy się, kim ona jest. Rób notatki.
Crabtree wyjął czarny notatnik i włożył kalkę między dwie kartki. Był to potężny mężczyzna, a jego rozmiar potęgowały dodatkowo zaokrąglony hełm i peleryna z serży. Szeroka, rumiana twarz zdradzała prostolinijność typową raczej dla rolnika, był jednak bystry, a Murdoch lubił go i szanował.
– Jasne, proszę pana.
– Mamy do czynienia z ciałem młodej kobiety między czternastym a szesnastym rokiem życia. Oczy błękitne, włosy ciemne, kręcone. Wzrost: sto pięćdziesiąt kilka centymetrów, waga: mniej więcej sześćdziesiąt kilogramów. Po prawej stronie nosa znajduje się mały pieprzyk. Nie ma blizn ani śladów po trądziku. W uszach małe srebrne kolczyki. Zapisałeś? Przed sekcją zwłok zrobimy dla bezpieczeństwa kilka fotografii. Cavendish jest w tym najlepszy, a Foster może zrobić szkice, na wypadek gdyby były potrzebne do gazet. Kiedy zniknie stężenie pośmiertne, zrobimy pomiary Bertillona.
Crabtree był zaskoczony.
– Warto, proszę pana? Sam pan mówił, że pana zdaniem to nie była żadna zdzira.
– Nieważne, i tak to zrobimy. Znasz szefa.
Szef policji Grasett był gorącym zwolennikiem pomiarów antropometrycznych według zasad Bertillona, rok temu wysłał nawet wszystkich detektywów i funkcjonariuszy pełniących obowiązki detektywów na specjalne szkolenie. Prawdę mówiąc, Murdoch widział kilka wad w tej wymagającej sporego nakładu pracy metodzie, niemniej była ona lepsza niż nic. Poza tym istniały raporty (prawdopodobnie trochę przesadzone) odnotowujące znaczące sukcesy w jej stosowaniu. Murdoch słyszał, że policja amerykańska eksperymentuje z inną metodą identyfikacji, polegającą na zbieraniu odcisków palców, jednak do tej pory policja w Toronto nic o niej nie wiedziała.
– Przynieś nosze! – krzyknął do Richmonda.
Konstabl zdjął nosze z wozu, a potem położył je na ziemi, obok zwłok. Crabtree przyszedł mu z pomocą. Kiedy zaczęli podnosić ciało, koc zsunął się nieco, odkrywając przedramię i dłoń, która w jakby błagalnym geście skierowana była ku niebu. Richmond usiłował ją przykryć, lecz Murdoch warknął:
– Uważaj, bo ją złamiesz.
Richmond zaklął po cichu, ale w końcu jednak udało im się ułożyć dziewczynę na noszach. Crabtree chwycił je z drugiej strony i razem zanieśli je do ambulansu. Woźnica wskoczył na przednie siedzenie, cmoknął na konie i wóz ruszył w dół dróżki. Wśród gapiów zapanowało ożywienie. W tej samej chwili rozległy się dzwony z kościoła św. Pawła, zwiastujące rozpoczynającą się mszę. Murdoch westchnął. Był katolikiem, lecz zeszłą niedzielę spędził w łóżku na czytaniu, a teraz zapowiadało się, że znowu nie pójdzie do kościoła. Ojciec Fair nie byłby zadowolony. Ani pani Kitchen, jego pobożna gospodyni.
Kiedy wrócił Crabtree, Murdoch wskazał na nieckę, w której leżały zwłoki.
– Zanim ją odwrócono, leżała na lewym boku, twarzą do płotu. Jej głowa zwrócona była na zachód, w stronę Sackville, a stopy na wschód, w stronę Sumach Street. Nogi miała przyciągnięte do tułowia, a ramiona skrzyżowane na piersiach.
Odszedł na bok i położył się na ziemi w pozycji, w jakiej umarła dziewczyna.
– Jak to wygląda, Crabtree?
– Tak jakby chciała się trochę osłonić od wiatru, leżąc za szopą.
– Też tak myślałem.
Murdoch wstał i otrzepał śnieg z płaszcza.
– Pijana?
– Nie sądzę. Nie było od niej czuć alkoholu. Musimy poczekać na wyniki sekcji zwłok, żeby mieć pewność. Coś tu jednak nie gra. To wszystko mi źle wygląda. O ile mi wiadomo, w przypadku śmierci naturalnej źrenice nie są zwężone. Poza tym na jej ciele były siniaki. Być może ktoś mocno trzymał ją za ramiona. Jeśli to morderstwo, musimy być ostrożni. Nie chcę ryzykować, że coś przeoczymy. W najlepszym wypadku mamy do czynienia ze zbezczeszczeniem zwłok. Na Wschodzie, kiedy nie wiadomo, jak się sprawy potoczą, zwykło się mawiać: „Niech twój pokład będzie czysty, żagiel postawiony, a pan Wacek opuszczony”.
Crabtree uśmiechnął się.
Murdoch wyjął z wewnętrznej kieszeni taśmę mierniczą.
Padający przez kilka godzin śnieg wypełnił stopniowo wszystkie nierówności, a kręcący się w tę i z powrotem konstable zadeptali wszelkie pozostawione wcześniej ślady. Niemniej jednak przy krawędzi zagłębienia, w którym leżała dziewczyna, Murdoch zauważył jeden wyraźny ślad. Był wąski i zaostrzony, jakby zostawiony przez modny but. Zmierzył go starannie.
– Rzućmy okiem na dróżkę.
– Szukamy czegoś konkretnego, proszę pana?
– Czegoś świeżego, co leży tu od niedawna. Zresztą w tym miejscu nic nie poleży przez więcej niż dwa dni, więc nie musimy się specjalnie zastanawiać, czy to jest coś nowego, czy starego.
Uliczka ciągnęła się równolegle do Shuter Street, od River Street aż do Yonge. Shuter od zachodniego końca, niedaleko katedry, była dobrze utrzymana i mieszkały przy niej szanowane osoby, mające dobre profesje. Można tam było, podobnie jak na przyległej Mutual Street, znaleźć więcej lekarzy niż wszy na poduszce nędzarza. Tutaj jednak domy były bardziej niepozorne – pod względem wielkości, jak i stanu – i zasiedlone przez rodziny robotnicze, których członkowie byli zbyt zmęczeni bądź zbyt obojętni, by się o nie zatroszczyć. Nawet warstwa śniegu nie poprawiła wyglądu wąskich, burych domów i zaniedbanych podwórek z wychodkami.
Policjanci szli powoli po obu stronach uliczki, nie zauważyli jednak nic szczególnego. Zatrzymali się przy końcu Sumach Street, gdzie wpatrywali się w nich odgrodzeni sznurem ludzie. Jedna z kobiet trzymała na rękach dziecko, które tuliło się do jej piersi, schowane pod szalem. Wszędzie unosił się zwykły kwaśny odór nigdy niepranych albo niezdejmowanych ubrań.
– Co się dzieje, panie władzo? – zawołał mężczyzna stojący na stołku.
Murdoch rozpoznał go.
– Witaj, Tinney. Wcześnie dziś wyszedłeś z domu.
– Nie chciałem, żeby mnie coś ominęło, panie sierżancie. Co się stało? Słyszeliśmy, że dostało się jakiejś dziwce.
– No to źle słyszeliście.
– Ale ona nie żyje, no nie? – wtrącił się chudy młodzieniec z czerwonym nosem.
– Niestety. A więc słuchajcie. Policja będzie potrzebować waszej współpracy. Podam wam rysopis dziewczyny i jeśli ją znaliście, coś o niej wiedzieliście albo gdzieś ją wczoraj widzieliście, natychmiast o tym powiedzcie. Czy to jasne?
Wszystkie oczy skierowane były na niego. Kilka osób pokiwało energicznie głowami.
– Będzie jakaś nagroda? – zapytał niski, otyły mężczyzna, który chronił się przed zimnem długim, pogryzionym przez mole płaszczem ze skóry szopa pracza oraz futrzaną czapką z nausznikami.
– Wstydziłbyś się, Wiggins – syknął jeden z jego sąsiadów.
– Odwal się, Driscoll. Sam mówiłeś, że za dolara robiłbyś sobie jaja z własnej matki.
Discroll zmarszczył brwi, lecz zgromadzeni, którzy usłyszeli ciętą ripostę, wybuchli śmiechem.
– Przestańcie natychmiast – ryknął Wicken. – Nie jesteście w rewii.
Murdoch mówił dalej:
– Jeśli można mówić o jakiejkolwiek nagrodzie, to będzie to świadomość, że zaoszczędziło się jakiejś biednej matce długich, bolesnych godzin spędzonych na poszukiwaniach zaginionej córki. A teraz słuchajcie. Dziewczyna miała piętnaście, szesnaście lat, ciemne włosy i niebieskie oczy. Mierzyła nieco ponad metr pięćdziesiąt, mniej więcej tyle co Wiggins. Z boku nosa miała mały pieprzyk. Ktoś ją zna?
Rozległy się pomruki i szepty, ale nikt nie odpowiedział.
– No? Biedaczka umarła przy waszej uliczce, więc musieliście ją znać.
Odezwał się Tinney:
– Kilka miesięcy temu na rogu Sackville i St. Luke mieszkała wdowa. Może to ona.
Zakrzyczały go co najmniej cztery osoby.
– Masz nierówno pod sufitem, Johnie Tinney – szydził jego kolega Driscoll. – Ta kobieta dawno przekroczyła czterdziestkę, to po pierwsze, a po drugie, była wysoka jak ten policjant. Z metr osiemdziesiąt miała. A sierżant mówi, że ta biedaczka była niska.
Tinney wzruszył ramionami.
– Nigdy nie wiadomo.
– Kiedy zmarła? – zapytała Murdocha jakaś kobieta.
– Wczoraj w nocy, prawdopodobnie między jedenastą a dwunastą. – Wskazał konstabla Crabtree. – Ten funkcjonariusz spisze wasze nazwiska, adresy i wszystkie informacje, jakie potraficie udzielić. Tylko prawdziwe, przypominam. Żadnego kręcenia, bo sami zostaniecie oskarżeni. Jeśli zależy wam na prywatności, możecie przyjść na komisariat. Wiecie wszyscy, gdzie się znajduje, prawda?
Pytanie to spotkało się z rozmaitymi odpowiedziami. Niektórzy z tych ludzi wiedzieli aż za dobrze.
Odwrócił się do Crabtree.
– Jak już z nimi skończysz, skontaktuj się z Cavendishem, a potem idź na komisariat, jeśli ktoś by o to prosił. I jak najszybciej do mnie wracaj. Zacznę chodzić po domach.
Wrócił uliczką do miejsca, gdzie leżały zwłoki. Dokładnie naprzeciw niego znajdował się szereg wąskich, dwupiętrowych domów z dwuspadowymi dachami. Każdy z nich chylił się ku sąsiadowi, jakby szukając w nim oparcia. W niemal wszystkich paliły się świece albo lampy, tylko jeden, na samym końcu, pogrążony był w ciemności. Murdoch zastanawiał się, czy jego mieszkańcy byli pogrążeni w głębokim śnie. Postanowił to sprawdzić.
Dom otoczony był rozpadającym się płotem, w którym brakowało większości sztachet. Po furtce dawno już zostało tylko wspomnienie, więc Murdoch wszedł przez dziurę do ogródka, szukając z uwagą jakichkolwiek śladów na śniegu. Od tylnego wejścia prowadziła wąska wydeptana ścieżka, ale nie mógł niestety dostrzec na niej niczego wyraźnego. Może był tam ślad buta z ostrym czubkiem, a może nie. Wyprostował się i odwrócił plecami do domu. Miejsce, w którym leżała dziewczyna, było widać jak na dłoni.
Nagle usłyszał gniewny krzyk.
– Ej! Czego tu? Wynocha!
W drzwiach stała kobieta i patrzyła na niego. Trzymała nocnik z pokrywką, który najprawdopodobniej miała zamiar opróżnić w wychodku.
– Detektyw Murdoch. Chciałbym zadać pani kilka pytań.
Ostatnia noc jej życia
Maureen Jennings
Seria: Detektyw Murdoch
Przeł. Anna Sawicka-Chrapkowicz
Format: 124x194, oprawa miękka, 312 s.
Premiera: 26 listopada 2010 r.
ISBN: 978-83-62465-07-1
OFICYNKA
FRAGMENT TOMU NUMER 2 – POD GWIAZDAMI SMOKA