20 000 dni na Ziemi, film lansowany jako portret Nicka Cave’a, jednej z najbardziej fascynujących i enigmatycznych postaci świata muzyki, literatury i filmu, jak nieskromnie charakteryzuje go dystrybutor, chodził za mną już od dawna, a konkretnie od tegorocznego Berlinale, na którym (oczywiście) nie udało mi się kupić biletów na pokaz festiwalowy. Musiałam więc cierpliwie czekać osiem miesięcy na polską premierę. Pełna entuzjazmu i przekonania, że oto zaraz zobaczę świetnie zrobiony film, stopniowo zanurzałam się w rosnącym rozczarowaniu.