Dziewczyny siedziały na betonowym molo wypuszczonym głęboko w Morze Czarne. Molo było strasznie wyszczerbione, skruszałe i popękane, ale masywne i gigantyczne, jak skamieniałe monstrum. Oprócz gorąca, które wsiąkło w nie przez cały dzień, promieniowało z mola tamte siedemdziesiąt lat, i wcale nie przesadzam. Dziewczyny porozkładały sobie ręczniczki, pozdejmowały pozłacaną, plastykową biżuterię, powkładały tę biżuterię do różowych torebeczek – i opalały się. Czasem wstawały, przeciągały swoje szczupłe, pulsujące delikatnymi mięśniami ciała, i wskakiwały na główkę do wody. Tak samo jak chłopaki, którzy opalali się na molo sąsiednim, identycznym.