Mogliśmy jechać na Cieszyn, ale nie. Pojechaliśmy katowicką autostradą, a potem dalej, na Wrocław. Był weekend, wszystkich wycisnęło z Krakowa. Byle dalej od gołębi, od ludów romańskich i germańskich po knajpach, od krakusienia, od krakusiania, od krakania i kręcenia. Co rusz mijały nas lewym pasem samochody z rejestracją KR. KR i KR, krakało to KR i krakało, wymijało nas, bo my jechaliśmy sobie wolniutko, niespiesznie, na luzie, spokojnie, bo słońce grzało mocno, a my byliśmy szczęśliwie upaleni dżointami.